Moje motto pozostaje niezmienne: ZADOWOLENIE Z SIEBIE SAMEGO JEST POŁOWĄ NASZEGO SZCZĘŚCIA...

sobota, 29 grudnia 2012

Noworoczna poczta...

 


      Część I i II i... fragment. 

                    Całość jeszcze dziś, wieczorem...


        ─ Halo, proszę pani ─ usłyszała wołanie, które dobiegało od strony ogrodowej furtki. Listonosz stał przy rowerze, na którym co rano, oprócz sobót i świąt okrążał ich osiedle, a dziś machał do niej trzymaną w ręce kopertą.

Podeszła bliżej: ─ Stało się coś? Polecony? Zwykły, to czemu nie wkłada pan do skrzynki?
─ Taak? Przecież zapchana reklamami i jeszcze przedświątecznymi ulotkami. Chce pani, żeby przebiegający pies wyciągnął, albo wiatr porwał? Taki ładny list… ─ dodał podając jej kopertę ozdobioną kolorową grafiką.
─ Dzięki za troskę. Faktycznie, nazbierało się tego, zaraz opróżnię.
─ A ten kot, to siedzi tutaj jak żywy ─ zaśmiał się wsiadając na swój wehikuł i z okrzykiem: ─ „Szczęśliwego Nowego Roku” zniknął za zakrętem ulicy Ogrodowej.
Czarnobiały, drewniany kot siedzący na skrzynce pocztowej podobał się wszystkim odwiedzającym. Podobnego widziała w Stony Brook, podczas swojego krótkiego pobytu w Stanach. Zrobiła mu zdjęcie, a po powrocie zaniosła je do znajomego snycerza. Po kilku dniach nikt nie miał tak oryginalnej skrzynki na listy, jak oni!
 
 

Tylko trochę farby pościekało kotu z ogona, gdy go Adam malował i do dziś zapomniał poprawić. Miał mieć też przyprawione oczy. Kot, nie Adam. Obiecała sobie, że zaraz to zrobi. Z plikiem nieaktualnych już gazet pod pachą i listem w drugiej ręce weszła do kuchni. Odłożyła wszystko na komodzie i przyniosła z piwnicy rozpuszczalnik, klej Uhu, a z szufladki jeszcze latem wybrane dwa zielone guziki przeznaczone na kocie oczy. Grudniowe przedpołudnie było słoneczne, lekki mróz panujący od kilku dni ustępował, ale mimo to szybko zabrała się do ścierania niepotrzebnych resztek farby z kociego ogona, a potem oczyściwszy miejsca, gdzie każdy przyzwoity, drewniany kot powinien mieć oczy, przykleiła wspaniałe, zielone, okrągłe szkiełka. ─ No, Miniuś, teraz obserwuj dobrze okolicę, tylko za żadną myszką nie zeskakuj. Czekaj grzecznie na pana!
Na dobiegający dźwięk telefonu, przyspieszyła kroku. Gdzież ta komórka? Małe, złośliwe, nowoczesne komunikatory lubiły się zapodziewać. Tym razem dźwięk wydobywał się spod patchworkowej poduszki leżącej na kanapie, na której siedziała oglądając w TV przedpołudniowe wiadomości. W słuchawce odezwał się głos jej przyjaciółki, Barbary.
─ Sama jesteś?
─ Tak, Adam jeszcze nie wrócił.
─ A co robisz?
─ Bawiłam się w okulistkę ─ roześmiała się.
─ Możesz jaśniej?
─ Ojej, przyprawiałam nareszcie oczy mojemu kotu na skrzynce.
─ Był już u ciebie listonosz?
─ No był, i co? ─ odpowiedziała i w tym momencie przypomniała sobie list, którego dotąd nie otworzyła.
─ I co na to powiesz? Głos przyjaciółki brzmiał nieco tajemniczo.
─ Barbie, jeszcze go nie otworzyłam! Poczekaj, nic nie mów, zaraz zobaczę i oddzwonię ci, ok.?
─ No to czekam. Bez video telefonu można było poznać, że Barbara, którą w ogólniaku nazywali Barbie, uśmiecha się.
Jasnozielona koperta ozdobiona była graficznymi, noworocznymi motywami, jakby ktoś, niewątpliwie utalentowany pod wpływem dobrego humoru bawił się piórkiem i pędzlem. Julia nie chcąc niszczyć plastycznej oprawy tajemniczego listu, ostrożnie rozcięła nożem kopertę dopiero teraz zauważając, iż nie ma na niej nadawcy.

                                                  ***

 







Z dekoracyjnie złożoną kartką również jasnozieloną usiadła na kanapie. Szybko przebiegła oczami treść raz, po czym drugi, roześmiała się i wywołała w telefonie numer Barbie.
─ Tak? ─ usłyszała jej głos. ─ Masz?
─ Myślę, że to miły dowcip. Kto w dzisiejszych czasach wysyła eleganckie zaproszenia na Bale Maskowe? Rozumiem, że ty też dostałaś?
─ Musimy się spotkać i porównać. Masz niebieski?
─ Nie, zielony. Odbędzie się w teatrze West End, 5 stycznia, początek o godz.20,00.
─ U mnie podobnie.
─ Ale Barbie, to nie jest normalne zaproszenie. Ktoś zwraca się do mnie poufale „per Julio”, a dalej, że prawdopodobnie przyjmę jego list ze zdziwieniem, ale ma nadzieję, że nie odmówię, bo upłynęło tak wiele czasu od naszego ostatniego spotkania itd…
─ U mnie treść jest podobna ─ śmiała się Barbara, tylko „per Barbie”.
─ Ktoś robi nam noworoczny kawał, ale jedno jest pewne, on nas zna ─ mówiła Julia przyglądając się ozdobnemu pismu i grafice przedstawiającej balowe gadżety, i dekoracyjne maseczki.
─ Barbie, jesteś?
─ Tak?
─ Myślę, że chyba wiem. Pamiętasz rudego Franka z naszej klasy? Po maturze robił Akademię Plastyczną. Podobno krótko po nas też przyjechał do Anglii.
─ Czemu akurat Franio przyszedł ci do głowy? Nie jest to zbyt proste?
─ Tak sobie pomyślałam… Poufałość jego listu… Myśmy chodzili ze sobą parę miesięcy, ale jak to często bywa przestało nam się układać. Rozstaliśmy się, a ja poznałam Adama. Resztę już znasz.
Po drugiej stronie słychać było westchnienie przyjaciółki.
─ No to co robimy? Pójdziemy sprawdzić?
─ Kochana! Bal maskowy kostiumowy! Ciuchy nam będą potrzebne!
─ To jasne! Z wypożyczalni!

Barbie, atrakcyjna blondynka, którą nie na darmo tak w szkole nazywano, nie narzekająca na brak męskiego towarzystwa wokół siebie i lubiąca dyskotekowe okazje, zawołała entuzjastycznie do słuchawki – jutro do ciebie wpadnę – i wyłączyła się.

Julia ponownie obejrzała otrzymany list i zamyśliła się. Jeśli jej przypuszczenia są słuszne… Franek jeszcze pamięta... Szkoda, że się tak między nimi skończyło… Ładnie napisał: „chcę cię znów zobaczyć, Julio z tamtych lat”…   A co on u licha robi w teatrze?
Przed domem zatrzymało się auto, z którego wysiadł Adam. Po chwili, słysząc kroki męża w przedpokoju spiesznie ukryła zaproszenie w swojej szufladzie z bielizną. 

                                                              ***



─ Julie?
Wszedł do kuchni, gdzie przygotowywała spóźniony obiad. Stanął za nią wyjmującą z mikrofali krokiety pozostałe im ze świąt Bożego Narodzenia i pocałował w odkryte ramię. Co to za moda z tymi bluzami. Wyglądają na fatalnie rozciągnięte i po jednej stronie opadają aż do łokcia ─ myślał. Rozumiem, że na plaży, ale zimą?

Julia obróciła się: ─ Zjesz? Są jeszcze pyszne i z sosem grzybowym?
─ Jeśli mi przedwczoraj nie zaszkodziły, to chętnie dokończę.
─ Nie mamy innego wyboru, nie chciało mi się gotować, za to jutro sobie powetujemy. Łosoś w kilku postaciach!
─ Kobieto! Ryba na Sylwestra?
─ Tak. Ode mnie ryba, a Barbie kombinuje jakieś sałatki i wołowe zawijańce.
Zrobię też szarlotkę. Martin przygotuje oprawę muzyczną. Obiecał przyjść około 20-tej.
Martin był chłopakiem przybyłym w odwiedziny do ich znajomych sąsiadów i Julia zaprosiła go chcąc zapewnić męskie towarzystwo przyjaciółce.
Adam nie pytając żony czy napije się razem z nim, otworzył dwie puszki piwa i mruknąwszy ; - no, zobaczymy- zasiadł do stołu. Ona i tak prawie zawsze lubiła to, co on i przeważnie zgadzała się na jego propozycje, obojętnie czego one dotyczyły. Rutyna małżeńska jak przyciasno zawiązany krawat.

Julia popijała Guinnessa na którego szczerze mówiąc mało miała ochoty i zastanawiała się, co zrobić z otrzymanym od nieznajomego zaproszeniem. W zasadzie wyjście z domu, na całą noc i tylko we dwie z Barbie nie wchodziło w rachubę. Co prawda Adam często zostawał dłużej biurze, tłumacząc się nawałem pracy, a szczególnie teraz pod koniec roku… ale podczas ich minionych ośmiu lat małżeństwa nie wybywali osobno na żadne przyjęcia. Wieczory spędzali przed telewizorem, czasem szli do kina lub na proszone kolacje urządzane przez szefową Adama dla grona współpracowników. Dzieci nie mieli. Julia na początku żałowała, że tak jest i – nie wiadomo z czyjego powodu, ale Adam zamykał temat twierdząc, że on nie ma czasu na poddawanie się jakimś tam badaniom. Julia przestała więc wspominać o dzieciach i zastanawiała się czy by nie pójść do pracy i tym samym bardziej „między ludzi”.
Mąż Barbie od pół roku pracował służbowo w Kapsztadzie, a ona przyjmowała zaproszenia innych żon, których mężowie też na południu Afryki przebywali i nie omijała żadnej okazji, aby się zabawić.

Co zrobić z tym fantem teraz? Zaproszenie kusiło Julię, bo pachniało zagadką, przygodą, jakiej dotąd nie zaznała… Była pewna, że jeśli z niego nie skorzysta, może ominąć ją coś nadzwyczajnego.  

                                           ***

CDN.                 Anna Strzelec  
                                                                                       





piątek, 21 grudnia 2012

Jrenejka...


"Dzień bez żeglugi obłoków
jest dniem bardzo samotnym
Jak samotna jest radość
niedopełniona dotykiem"


Irena Zielińska
 
 
 

Przyznać muszę, że z niejaką obawą zabieram się do pisania tego postu i czekałam z nim do czasu przedświątecznego, aby sprawić Irenejce przyjemność, taki mały prezent, choć wiem, że moją twórczością do pięt Jej nie dorastam.

Przyjmij więc proszę droga Irenko tych kilka zdań świadczących o moim szacunku dla Twojej twórczości.

Program: OBRAZY- SŁOWA - DŻWIĘKI pt. "IRENEJKA" odbył się na początku tego miesiąca w Miejskim Centrum Kultury w Gorzowie Wlkp.

Wystąpiłaś w nim Ty, Irena Zielińska - poetka mieszkająca w Międzyrzeczu i Łukasz Reks, utalentowany muzycznie młody człowiek, który dostarczył Twojemu występowi dodatkowej oprawy, śpiewając na początku tego wzruszającego spotkania: "Są na tym świecie rzeczy" Stanisława Sojki.

Twój wiersz, którym rozpoczęłaś swój występ w dramatycznej wspaniałej interpretacji: " Uważnie się przyglądam światu" wywołał we mnie dreszcz emocji... Ty widzisz tak wiele, podczas gdy inni ślepotą serca są ukarani A potem recytowałaś następne, jak opowieść o codzienności... Twój wiersz: "Nie pytaj komu bije dzwon" sprawił, że słuchaczom popłynęły łzy...

Łukasz pięknie zaśpiewał: " Miła" piosenkę Karela Kryla i dalej słuchaliśmy Twoich wierszy, które tylko Ty potrafisz tak wspaniale interpretować. 

 

Wiesz, który Twój wiersz bardzo lubię? Znam niestety tylko jego fragment:

"Tak się dzieje we mnie czas,                                                    
że wciąż czekam na uderzenie liścia
otwierającego serce,
czekam na słowo,
w którym wzbiera się czułe słońce, barwne gwiazdy,
nawet ciemne marzenia
Wciąż mnie chroni Prawo Płomienia,
w którym płoną wszystkie Baśnie
i sny Matki
Oczekuję wciąż na Prawo Istnienia".

***

     I znów na zakończenie Konstanty Ildefons Gałczyński i jego " Liryka" w wykonaniu Łukasza Reksa.

Oczywiście słuchaliśmy jeszcze więcej Twoich wierszy w aktorskim, tak muszę napisać aktorskim wykonaniu, bo to nie była zwyczajna interpretacja, ale wspaniały monodram, którego byłaś autorką.

Irenejko - jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za wzruszenie i przeżycia, jakich dostarczyłaś mnie i pozostałym słuchaczom.       

 

 Czytelników zaglądających na mój blog odsyłam do wiadomości dotyczących poetki Ireny Zielińskiej umieszczonych na stronie http://www.biblioteka-miedzyrzecz.pl/aktualnoci/356-qzasuony-dla-kultury-polskiejq-dla-pani-ireny-zieliskiej.html gdzie czytamy, że:

w dniu 24 maja 2012 r., pani Irena Zielińska otrzymała z rąk Burmistrza Międzyrzecza odznakę honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej”. Jest ona przyznawana przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego osobom wyróżniającym się w tworzeniu, upowszechnianiu i ochronie kultury. Przyznanie Odznaki „Zasłużony dla Kultury Polskiej” pani Irenie Zielińskiej to godne zauważenie dorobku najwybitniejszej poetki międzyrzeckiej, to także nobilitacja lubuskiego środowiska pisarskiego oraz wyróżnienie Gorzowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich.

 

oraz na facebooku http://www.facebook.com/#!/profile.php?id=100002321160032

 

gdzie oprócz wnikliwego kalendarium jej twórczości, przeczytamy, że: cyt.

 

"Irena Zielińska pisze również teksty do piosenek. Muzykę do tych tekstów tworzy znany w kraju kompozytor Pan Andrzej Zarycki, który współpracuje z Piwnicą pod Baranami i stworzył muzykę do utworów, które ongiś śpiewała Ewa Demarczyk. Wykonawczynią piosenek do których teksty napisała Irena Zielińska jest znana mezzosopranistka Pani Anna Maria Adamiak, koncertująca w kraju i zagranicą. 

 

Kochana Irenko! W tym przedświątecznym, Bożonarodzeniowym czasie życzę Ci zdrowia oraz wielu błogosławionych natchnień do dalszego tworzenia i osiągania dalszych, literackich sukcesów!

Przytulam całym sercem...

                                             Hania Strzelec 

 

 

 
 
 
 
 

środa, 19 grudnia 2012

Anna Strzelec ~ Jeszcze trzy zachody słońca...

 

Opowiadanie

 

Wracałam autobusem do domu. Przedwczoraj nasz samochód odmówił posłuszeństwa i mój mąż zostawił go w warsztacie. Obiecali zrobić do Świąt, zadzwonią, gdy będzie gotowy, ale jak dotąd z ich strony panowała cisza. Tak więc podróżowaliśmy do centrum autobusami, każde do swojej pracy, a teraz bardzo wypełnionym ludźmi i ich przedświątecznymi zakupami wracałam na peryferie miasta, gdzie stał nasz dom, który wspólnymi siłami i kredytami zbudowaliśmy. Na szczęście, gdy wsiadałam było kilka wolnych miejsc, ale na następnych przystankach robiło się coraz tłoczniej, jak to w przedwieczornej miejskiej komunikacji bywa. W powietrzu unosił się zapach wilgoci parujących od deszczu kurtek i słychać było głośniejsze to znów cichsze strzępy rozmów młodzieży wracającej ze szkół i dorosłych z pracy. Naprzeciw mnie, obok starszego pana siedział może pięcioletni chłopczyk i prowadził bardzo aktualną i ważną w temacie rozmowę:

─ Dziadku, no to kto w końcu przynosi prezenty dzieciom? Mikołaj czy Gwiazdor? Starszy pan uśmiechnął się.

─ Wydaje mi się, że jest tak: Mikołaj rozdaje dzieciom słodycze do skarpet, jeśli nie zapomną ich przed spaniem wywiesić, a Gwiazdor większe rzeczy.

─ No to mam pecha. Zasmucony chłopiec oparł głowę na ramieniu dziadka.

─ Ależ czemu?

─ Bo ja wszystkie moje życzenia wysłałem do Mikołaja…

─ Sam pisałeś? Dziadek spojrzał na niego z zaciekawieniem, a do mnie mrugnął porozumiewawczo i z uśmiechem. Miał wygląd sympatycznego, starszego pana ze zbyt wcześnie posiwiałą czupryną. Był wieczór, autobus trząsł, to znów hamował gwałtownie przed kolejnym przystankiem, a nam zrobiło się jakoś nastrojowo i przyjemnie.

─ Nie, to był list rysunkowy! Dziadziu, przecież nie umiem jeszcze pisać.

─ Bardzo elokwentnego ma pan wnuczka ─ powiedziałam uśmiechając się do obojga, a starszy pan kontynuował.

─ I wysłałeś go?

─ Nie, mama zabrała i obiecała, że idąc do pracy wrzuci po drodze do skrzynki. Ale znaczek nakleiłem prawdziwy, to będą widzieć, że to poważny list, prawda?! Co teraz będzie?

─ Nie martw się. ( Lubiłam się wtrącać do dziecięcych rozmów.) Oni, to znaczy Mikołaj i Gwiazdor spotykają się, czytają razem wszystkie listy i uzgadniają między sobą, który z nich i któremu dziecku może lub powinien spełnić jego marzenie. W końcu to ich przyjemne zajęcie.

Chłopczyk spojrzał na dziadka pytająco: ─ Naprawdę?

─ Tak właśnie jest. Chodź, wstawaj, bo musimy zaraz wysiadać i poprawił wnukowi na głowie czapeczkę.

─ A pani też napisała list do Mikołaja? Chłopczyk patrzył na mnie badawczo.

Pomyślałam, że czas, gdy pisałam bożonarodzeniowe listy i chowałam je pod poduszkę , bo podobno stamtąd, podczas mojego snu ten kolędujący Święty mógł sobie je jakimś cudem zabrać… był dość odległy. A może powinnam znów uwierzyć, że tą drogą chociaż jedno moje życzenie mogłoby zostać spełnione?

─ Nie miałam dotąd czasu, ale napiszę jeszcze dziś ─ obiecałam. Mały uśmiechnął się na pożegnanie, a dziadek powiedział:

─ Może się jeszcze kiedyś spotkamy, wtedy opowie mi pani czy się udało... Wesołych Świąt!

Podróżnych ubywało, a ja zamiast o życzeniach, które mogłabym podsunąć do spełnienia któremuś Gwiazdorowi, myślałam o przedświątecznych zakupach, które mam jeszcze do zrobienia i podarunkach. Jak zwykle: komu i co schować pod choinkę i czym sprawić przyjemność.

Mimo woli zaczęłam łowić urywki rozmowy prowadzonej za mną. Początku nie słyszałam, ale od momentu, który przykuł moją uwagę. Damski głos mówił: ─ Widzi pan, to jest tak. Mam ich troje, małe mieszkanie, a oni się mnie wczoraj pytali; co z Wigilią? To znaczy mój zięć się tak zapytał: co z Wigilią, mamo. Nie rozumiem, co z Wigilią? Mam ich zaprosić? Dwa lata temu wszystkie moje figury im do szopki oddałam. Kiedyś na komodzie całą szopkę ustawiałam. Szałas sami z mężem zmajstrowaliśmy, a w nim stała rodzina święta, pasterz, pastereczka, zwierząt tyle, i aniołowie klęczący. A w styczniu trzech króli dostawiałam. Piękni byli. Ten ciemnoskóry król w złoto pomarańczowej szacie… Wnuki urosły, to już do mnie nie przychodzą. Czasu nie mają, bo tylko nauka i nauka, a potem komputer. A wie pan, ja już sobie kilka dni wcześniej pomyślałam, jakby to było gdybym została sobie sama w domu.

 

Męski głos zaprotestował: ─ Proszę pani, w Wigilię nikt nie powinien być sam!

Słyszałam, że kobieta roześmiała się.

─ Ależ ja nie będę sama. Jest mój kot i bardzo wiele wspomnień. Może nadszedł czas, aby je uporządkować?

Zaczęłam zastanawiać się w jakim wieku ona może być. Zięć, więc i córka, dorosłe dzieci… ─ Nie wiem, może zmienię jeszcze zdanie. Wie pan, w zeszłym roku byliśmy razem. Niby atmosfera miła, ale potem czułam się trochę jak przysłowiowe piąte koło u wozu, bo oni są wszyscy do pary. Kilka lat temu mąż odszedł ode mnie… Może mnie trochę i za to winią?… Ach, przepraszam, po co ja to panu wszystko opowiadam… Wieczorami był problem, kto odwiezie mamę do domu, a wszyscy mają samochody… Kiedyś wzięłam taksówkę…

Szelest reklamówek i szuranie butami wskazywały na to, że ludzie prowadzący za mną rozmowę zbierają się do wysiadania . Chociaż miałam na to wielką ochotę, nie wypadało mi się obejrzeć.

Mężczyzna powiedział: ─ Jeszcze trzy zachody słońca i zabłyśnie gwiazda betlejemska. A potem trochę ciszej: ─ Proszę przyjść do nas na plebanię. Celebrujemy tam przecież wspólną kolację wigilijną. Nie tylko pani będzie naszym samotnym gościem.

Autobus ruszył. Do domu miałam jeszcze dwa przystanki. Pogoda wcale nie była przedświąteczna. Za oknem zaczął siąpić deszcz. Krople bębniły o szyby i spływały jak łzy po policzkach. Nagle przeszyła mnie myśl... Była niczym błyskawica nadchodzącej burzy i zrobiło mi się gorąco!     O rany, moja mama! Dlaczego jeszcze nie rozmawiałam z nią o Wigilii, o Świętach?! Chyba przed dwoma tygodniami zapytała mnie, jakie mamy plany, a ja odpowiedziałam, że jeszcze nie wiem. I tyle. Jak mogłam!

Tylko trzy zachody słońca, a ona pewnie czeka… Ona i jej kot…

...............................................................................................

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Poranne radości...

"Witam,
Przesyłam link do recenzji "Okna z widokiem na Prowansję":

http://okiem-recenzenta.blog.onet.pl/2012/12/16/332-okno-z-widokiem-na-prowansje-anna-strzelec/ . 

Serdecznie pozdrawiam..."

...........................................


Taką treść zawierał mail, który wczoraj otrzymałam.

Otworzyłam go dopiero dziś rano, gdyż całą minioną niedzielę zajęły mi przeurocze uroczystości rodzinne.
 Dziś wzruszeń ciąg dalszy... Recenzja, jak résumé mojej twórczości. To wszystko naprawdę o mnie? :)

Autorce bloga - bardzo za nią dziękuję i radośnie życzę miłych, przedświątecznych dni.                                                           

                                                                Anna Strzelec

................................................

piątek, 14 grudnia 2012

Pani już nic nie będzie potrzebne...

Słowa te usłyszała pisarka i poetka - Anka Kowalska w dniu internowania...
Przypominam link i rozmowę z Anką Kowalską dotyczącą bardzo trudnych dla nas, Polaków dni, aby wydarzenia sprzed lat niezupełnie, młodemu pokoleniu odeszły w zapomnienie...

http://wyborcza.pl/1,77062,3790948.html


"Pytałyśmy, dokąd nas wiozą, a strażnicy milczeli. Gdy zaczęło świtać, zauważyłyśmy tabliczki: granica 1 km. Niedobrze się to kojarzyło. Okazało się, że zawieźli nas do Gołdapi, pod samą granicą z ZSRR - mówi Anka Kowalska, pisarka, członek KOR-u, internowana po wprowadzeniu stanu wojennego. Wywiad pochodzi z 2006 roku."

Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,77062,3790948.html#ixzz2F0hmmdU7
...........................................................................              
                                                                            Anna Strzelec
............................................................................

sobota, 1 grudnia 2012

Polecam...


Weź ORCHIDEĘ na swoją stronę:)      Moim czytelnikom chciałabym dziś polecić blog Kamila Czepiela, który zaprasza do... opowiadania i wirtualnych zwierzeń pisarzy, autorów, a ich wypowiedzi publikuje na:  

http://papierowaorchidea.blogspot.com

 Dlaczego papierowa? Przekonajcie się proszę sami.

Dużo interesującego do poczytania, nie tylko mojego :)   


http://papierowaorchidea.blogspot.com/2012/11/papierowa-orchidea-anny-strzelec_14.html#comment-form
                                                                                      

PS. Książkę Anki Kowalskiej, której twórczość wspominam w mojej wypowiedzi można nabyć na Allegro.

                                                                        Anna Strzelec
.................................................................................................
 

DYSTRYBUCJA:

Moje książki można zamawiać mailowo pod adresem:
strzelec-anna@wp.pl

oraz: www.e-bookowo.pl - wersje ebooka i papierowe.

Łączna liczba wyświetleń

Popularne posty


Popularne posty

Popularne posty