Już wrzesień! Dopiekły nam upały, oj dopiekły... A może powoli zaczniemy żałować, że słonko się schowało? Zaniedbałam moją stronę, wybaczcie! Trochę podróżowałam, a poza tym nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Dziś, dla poprawy nastroju proponuję Wam fragment, który może troszkę złagodzi nasze "politycznie" zmęczone serca?... Nie protestujcie, proszę, że znów tylko fragment! :) Całość ukaże się jesienią, obiecuję, a nowe Czytelniczki mają czas na nadrobienie zaległości, bo przypominam, że to już czwarta część mojej nowojorsko-prowansalskiej sagi, którą tak miło inni ocenili. Najpierw, oczywiście jeśli Was zainteresuje, wypadałoby przeczytać:
Z ostatniej części, jest tutaj na blogu, post z 4 czerwca, fragment pt. Marysia powraca...
A dziś? - Moja bohaterka- Marysia Morelly dotarła do Antibes w Prowansji, gdzie od kilku lat mieszkają Leonia z Jeremim i prowadząca im dom - Veronique. Jest czerwiec, a koniec miesiąca odbędą się wstępne przesłuchania w Akademii Muzycznej w Gdańsku.
@Spécialité de la Maison
Dom,
który chętnie odwiedzała… Jak długo niespotkanego przyjaciela, wiedząc jednak,
że on zawsze czeka.
Ile
razy przyjeżdżała do Antibes, miała wrażenie, że to jest miejsce, w którym
mogłaby żyć. Gdy przed kilku laty zwierzyła się Yvonne, mama powiedziała, że
uczucia przynależności jakie ludzie odczuwają, zmieniają się i jej, Marysi z
pewnością też się odmieni, bo w zasadzie, to nie dobrze jest przyzwyczajać się
do miejsc, ludzi lub zwierząt…
Nareszcie
Antibes! Rozpakowała plecak i walizkę, odświeżyła się i przebrała do obiadu.
Czuła się wspaniale, emocje powoli opadły i przypomniała sobie te dawne słowa
matki. Jak bardzo zaskakująca była wtedy jej filozofia. Ale ich rozmowa miała
miejsce w Port Jefferson, po aferach, jakich dostarczył im ojciec i po rozwodzie
rodziców. Może teraz matka zmieniła już zdanie?
W
każdym razie Marysia uważała inaczej i postanowiła, że będzie wierna swoim
przekonaniom. Żadnego kręcenia i nawijania, nie będzie szarości i nudy, bo trzeba mieć swój cel w życiu. A ona miała
i ze wszystkich sił postara się, by go osiągnąć!
− Marysiu, czekamy
na ciebie! Głos babci zabrzmiał donośnie od strony kuchni.
− Bien, idę!
W jadalni pachniało
pysznie. Właśnie tak powinien nęcić rodzinny dom. Pomyślała, że gdy nadejdzie
czas, jej miejsce w życiu będzie bardzo podobne. Choć nie koniecznie miała na
myśli ten zapach lecz całokształt atmosfery, jaką umieli stworzyć Leonia i
Jeremi. No i ta wszechobecna Véronique, która lubiła czasem żartować, że w tym
domu czas się zatrzymał.
Jeremi siedział
przy nakrytym stole, Leonia kładła przy każdym talerzu lawendową serwetkę i
sztućce, a Véronique niosła brytfankę z daniem, które cała rodzina Morelly już
dawno okrzyknęła Spécialité
de la Maison czyli kulinarną specjalnością
tego domu.
Kilka lat temu,
podczas ich pierwszego pobytu w Antibes, Marysia, która od momentu przylotu do
Nowego Jorku i poznania Jeremiego, wprost chwaliła się, że jest wegetarianką,
więc dla niej należałoby gotować coś innego… poddała się!
Rolada z piersi
kurczaka w zalewie z żubrówki, nadziewana suszonymi kalifornijskimi śliwkami i
owocami żurawiny. Oczywiście pieczona w piekarniku, a nie smażona!
Ivonne miała co
prawda wtedy obiekcje – dziewczynki i żubrówka, ale Jacques śmiejąc się, twierdził,
że alkoholowy smak jest po prostu jeszcze jedną z przypraw, jak Maggi, czy też
zastosowany sos imbirowy Tao-Tao. Marysia spróbowała odrobinę mięsa, łyżeczkę
sosu i… wywiesiła białą flagę.
− Proszę,
smacznego! Véronique postawiła na podgrzewaczu małą blaszkę z ziemniakami
pokrojonymi w kształcie półksiężyców, upieczonymi dzięki oliwie na złoty kolor,
posypanymi kminkiem i rozmarynem.
− Merci, merci,
ależ zrobiłaś pyszności!
− Tak, czekały
też na ciebie odpowiednio długo.
Marysia i Véronique
darzyły się wzajemnie wyjątkową sympatią. Gdy dziewczynki były młodsze, w
czasie wakacji przyjeżdżały do Antibes i madame Leraine przejmowała rolę ich guwernantki.
Spędzały miło dwa, nawet trzy tygodnie, a ona bawiąc się z nimi w szkołę,
poprawiała ich francuską wymowę, zadawała pisanie krótkich opowiadań lub
wierszyków i wspólnie gotowały coś bardzo francuskiego lub piekły razem kruche ciasteczka.
− Nie miałaś
jeszcze czasu, by rozglądnąć się po domu, co nowego u nas, prawda? – zagadnął
Jeremi wnuczkę, nakładając sobie jednocześnie kolejną porcję pokrojonej w
plastry kurczakowej rolady.
− Nie, ale z
pewnością i jeszcze dziś. – Marysia uśmiechnęła się, popijając różowe wino,
odpowiednie do czerwcowego czasu. Znów pomyślała, że to jest wspaniałe uczucie,
gdy można delektować się swoją dorosłością, bo wszyscy tak ją właśnie traktują.
− Przywiozłaś
może ostatnie nagrania z Twojej uroczystości? – Leonia tęskniła za wnukami i co
jakiś czas, wręcz domagała się aktualnych zdjęć lub rodzinnych nagrań z Port
Jefferson.
− Tak, babciu,
mam, mam! Marika przegrała specjalnie trzy DVD, a Jasiek dodał nawet ustną
dedykację dla Was. Chcielibyście obejrzeć i posłuchać po obiedzie?
Leonia
spojrzała pytająco na Jeremiego i widząc w jego oczach gotowość do poobiedniej
drzemki, powiedziała:
− Szczerze
mówiąc, chyba przydałby się nam teraz odpoczynek po dzisiejszych, porannych przeżyciach,
ale mamy w perspektywie przyjemny wieczór, na który już się cieszę, prawda mon
Cher?
Jeremi kiwnął
potakująco głową, ciesząc się w duchu, że Leonia zawsze potrafi dyplomatycznie
i nie sprawiając nikomu przykrości, rozwiązać temat, nie potrzebując jego zdania.
− Pomogę
Veronice ogarnąć stół, dobrze? A wy już idźcie!
Marysia wstała
i obie „ogarniały”, jak to młodzieżowym żargonem nazwała sprzątanie po posiłku.
− Pójdziesz też
odpocząć? – spytała Marysia, gdy skończyły zmywać, wycierać naczynia i ustawiać
na kuchennych półkach.
− Myślę, że tak
– odpowiedziała Véronique z uśmiechem.
Zawołała Sally,
która też skończyła swój psi obiad i obie wyszły kuchennymi drzwiami do ogrodu.
Marysia
patrzyła za oddalającą się Leraine i
powróciła myśl - pytanie, które kiedyś zadała, jak zwykle dociekliwa Marika.
− Czemu Véronique
nie wyszła za mąż? Myślisz, że to tak fajnie mieszkać u kogoś i być służącą?
− Marika!
Prowadzenie czyjegoś domu, to duża odpowiedzialność i nie zawsze jest się jednocześnie
służącą. Poza tym, nie zapominaj, że ona była tu cały czas, po śmierci naszej
drugiej babci Josette.
− Nie miała
swojego domu, rodziców? – nie ustępowała Marika.
− Nie wiem
dokładnie, zapytamy się kiedyś przy okazji Jeremiego, albo babci Leonii.
Tak jednak
zostało i ciekawość dziewczynek nie została do dziś zaspokojona. A może Véronique
nie spotkała dotąd swojej wielkiej miłości?
Marysia
spojrzała przez okno na Véronique, która czytała siedząc w koszykowym fotelu,
stojącym w cieniu rozpostartych, jak parasol gałęzi czereśniowego drzewa i
pomyślała sceptycznie: – w tym wieku pewnie trudno będzie znaleźć prawdziwą
miłość… chociaż, czytałam gdzieś, że na nią nigdy nie jest zbyt późno. Idąc po
schodkach do pokoiku na facjatce, uśmiechała się, bo właśnie postanowiła podzielić
się wszystkimi wrażeniami z Mariką.
@Chłodnik z
botwinki i Stradivarius
Rozpakowała
walizkę, wyjęła laptop i podłączyła modem. –Jak dobrze, że mają Internet −
uśmiechnęła się. Widać, że od czasu, gdy Antibes stało się prawdziwym kurortem,
zyskało też absolutne połączeniem ze światem. A co miał na myśli Jeremi,
pytając przy obiedzie, czy obejrzała już wszystkie jego nowości? Ach, miał z pewnością na myśli
odświeżenie gościnnego pokoju! Tak, muszę go pochwalić! Jak zapowiadał, pomalował
na jasnobłękitny kolor ściany, drewniane deski podłogi też wyglądały na
cyklinowane i zakonserwowane lakierem. Firanki w biało niebieską krateczkę,
wykończone falbanką z koronką były z pewnością dziełem Leonii. Ich romantyczna
babcia! Na komodzie stała porcelanowa miednica, w niej biały dzbanek, co miało
imitować toaletkę. Bukiet z suszu i oczywiście lawendy w innym, granatowym
dzbanku! Klimat jest, ale dodamy trochę
Jeffersona – myślała, rozkładając swoje kosmetyki, a na starym biurku, obok
laptopa nuty i książki. –Ten mebelek też ma swoją historię… Podobno przyjechał
z Niemiec, mama załatwiała kiedyś transport, muszę babci zapytać – postanowiła
przysuwając sobie bujany fotel i zabierając się do pisania.
Hello kochana
Siostrzyczko!
Z pewnością już wiesz,
jakie cudaczne przyjęcie mnie tutaj spotkało na lotnisku. Brakowało tylko
orkiestry, mówię Ci. Żartuję teraz, ale nikomu z nas nie było wcale do śmiechu.
Słyszałam rozmowę babci z mamą i jej relację. Pewnie się mocno
zdenerwowaliście, ale cóż, terroryści nie śpią.
Odchyliła głowę na kraciastą, miłą poduchę, którą wyłożony był
bujak. Zmęczenie podróżą i
doznanymi przeżyciami
jednak zwyciężyło. Czy powinna Marice napisać, że...
Zdruzgotani nieoczekiwanym zdarzeniem, szli powoli w stronę parkingu. Leonia ocierała łzy, gdy ona, blada ze złości trzymała Jeremiego za rękę, a pani Elżbieta kręciła z niedowierzaniem głową: − Proszę się nie martwić, w dzisiejszych czasach takie rzeczy się zdarzają. Wszystko zostanie wyjaśnione. Mają przecież monitoring w samolotach i na lotnisku. Jestem przekonana, że szybko znajdą przestępcę.– A moje skrzypce pani Elżbieto? Mon Dieu, moje skrzypce, za dwa tygodnie mam przecież egzamin! Pani Elżbieta uśmiechała się dziwnie pokrzepiająco. − Poradzisz sobie, do zobaczenia − i odwracając się, pomachała jej przyjaźnie. Co ona mówiła w samolocie? Jakaś rezerwacja w samym sercu Nicei? Hotel Amarilis przy 5 rue d'Alsace-Lorraine. Czy tam właśnie miała odebrać swoje skrzypce?
Marysia zerwała się przerażona. Za oknem kogut sąsiadów obwieszczał zbliżający się wieczór, a jej kręciło się w głowie i bardzo chciało się pić. Odkładając na później pisanie maila do Mariki, zeszła na dół do kuchni. Było pusto, a na dworze jeszcze jasno. Wszyscy byli w ogrodzie, podlewając gumowym wężem rabaty z warzywami. To znaczy Jeremi trzymał wąż, kierując strumień wody na zmęczone słonecznym dniem rośliny. Véronique z Leonią wydawały od czasu do czasu śmieszne okrzyki, gdy Jeremi kierował krople wody w ich stronę. − Zaraz ci przyniesiemy coś do opłukania ─ śmiała się Leni. − Uspokój się! Véronique już szła do niego z płaskim koszykiem, który był po brzegi wypełniony warzywami, prawdopodobnie na jutrzejszy obiad. Obejmowała go ramionami przyciskając do brzucha, a Jeremi zauważył, że struga wody, jaką puścił przy podlewaniu w stronę kobiet dosięgła bardziej Véronique niż jego żonę. Cienka bluzka w drobne kwiatki z krótkimi rękawami, zebranymi w tak zwane bufki oblepiła jej wydatne piersi. Postawiła koszyk na ziemi, odgarnęła opadające jej na czoło ciemne włosy i uśmiechając się, powiedziała:─ Łobuz jesteś, oczyść tę zieleninę.─ Czemu tego tyle powyrywane?─ Jutro, w porze obiadowej będziemy mieć gości. Kombinujemy z Leni coś jarskiego, co nie znaczy jajecznego ─ roześmiała się.─ Ktoś przyjedzie? Nic mi Leni nie mówiła – powiedział i zaraz przypomniał sobie, że przecież spał po południu, gdy ona czytała książkę przywiezioną przez Marysię. A później obudziła go i poszli do ogrodu.− Ma być niespodzianka. Przyjeżdżają z Nicei. Polej mi tutaj te buraczki.Patrzył na nią z przyjemnością. Znali się już tyle lat, ale ani razu nie pomyślał o niej, jak o kobiecie, którą mógłby mieć… A był pewien, że mógłby, bo jest coś, niczym kosmiczne przyciąganie – kobiety do mężczyzny i na odwrót. I to się wyczuwa. A może ona myślała już o nim, jak o starzejącym się dziwaku, który wielbił tylko swoją żonę? Być może, ale to przecież wcale nie przeszkadzało mu być wrażliwym na uroki innych kobiet. Wizualnie! Uśmiechnął się i klepnął pochyloną Véronique lekko w pupę.− Opowiadaj, kto przyjeżdża?Odpowiedzią była mokra wiązka pietruszki, która wylądowała na szyi Jeremiego. Nie uszło to uwadze Leni, idącej w ich stronę z naręczem margerytek do wazonu.− Rozwiązujecie jakiś problem?− Próbuje wymusić na mnie odpowiedź na pytanie: kto przyjedzie jutro na obiad? − odpowiedziała wesoło Véronique. Zbyt wesoło.
− Niespodzianka będzie jutro, a teraz czas na kolację, jestem głodna.
Marysia widząc, że cała trójka kieruje swe kroki w stronę kuchennych drzwi, oderwała się od okna, przez które śledziła śmieszne zachowanie dorosłych i zaczęła nakrywać do stołu, nie bardzo wiedząc co Leonia zadecyduje. Poza tym, Marysia wiedziała od Yvonne, że babcia już od młodzieńczych lat miewała sny, o których czasem opowiadała, i które w czarowny sposób sprawdzały się. O swoim, popołudniowym śnie właśnie chciała wszystkim też opowiedzieć. Może uda się coś wyjaśnić?
***
Niestety, tego wieczoru Leonia nie znalazła czasu na senne opowieści, bo niecierpiącą zwłoki stała się rozmowa z ciocią Jane, przyjaciółką z Nowego Jorku, a sprawą prawie „wagi państwowej” było zanotowanie przepisu na letnią zupę – tak zwany Chłodnik z botwinki. − Mama nigdy czegoś takiego w Jeffersonie nie gotowała. Marysia wzruszyła ramionami, a Jeremi uśmiechnął się i skinął do niej ręką.
− Chodź, niech one sobie tutaj rozmawiają, pieką czy też gotują, a my pójdziemy na górę, bo chciałbym ci coś pokazać. Czy moja Mademoiselle jest zadowolona z swojego gościnnego buduaru?Marysia lubiła, gdy Jeremi żartował, wyrażając się nad wyraz górnolotnie.− Oczywiście, bardzo, choć zbyt długo tu jednak zabawić nie mogę mon Monsieur.Śmiejąc się, weszli do pokoiku.− Zaraz przekonamy się, że zamieszkała tu młoda dama i artystka. Mówiąc to, Jeremi podszedł do komody i wyjętym z kieszeni kluczem, otworzył trzecią szufladę. Pochylił się i wyjął przedmiot, na którego widok Marysi pojaśniały oczy.− Ten instrument pamięta czas młodości mojego ojca, Philipa, a ja zachowałem go z myślą o tobie.Marysia podeszła do Jeremiego i wzięła skrzypce ostrożnie i oglądając ze wszystkich stron zawołała. – O Boziu, to Stradivarius? Dziękuję Ci!− Musisz je ożywić i nadać znów takie brzmienie, jakie fascynowało słuchaczy przed laty. Ostatnio korzystał z nich Jacques zanim poznał twoją mamę.− Dlaczego nie zabrał ich ze sobą?− Nie wiem. Może przypuszczał, że ktoś po nie wróci? Albo rozumiał, że jako rodzinna pamiątka, należą do mnie ? W obu przypadkach miał rację. Jeszcze smyczek, z pewnością będziesz potrzebować trochę kalafonii. Zaraz poszukam, w moim biurku mam z pewnością w pudełku, a ty sprawdź struny.Jeremi zadowolony z samego siebie i uśmiechnięty schodził po stopniach, a Marysia siedziała oniemiała, ze skrzypcami na kolanach. Serce jej biło radośnie. Takie cacko ma należeć do niej?! Czy to prawdziwy Stradivarius? Skąd wziął się w Antibes, w rękach dziadka Philipe’a?
***
Leonia siedziała przy kuchennym stole i zapisywała coś w notatniku. Słysząc kroki Jeremiego, przerwała pisanie i podniosła głowę.− Co wy tam robicie? Nie macie zamiaru przyjść do nas na dół?Widząc jego twarz rozjaśnioną uśmiechem, dodała.− A ty z jakiego powodu jesteś taki ucieszony? Pourquoi?Jeremi podszedł do niej bliżej i prawie konspiracyjnym szeptem, powiedział: − dałem jej Stradivaria.− I jak go przyjęła?− O mało nie zemdlała z wrażenia.− Mogę sobie wyobrazić. Opowiesz jej jutro?− Oczywiście. Rozmawiałaś z Jane? Co tam u nich?− Nie narzekała, więc chyba wszystko ok. Mają młodego psa,podobny do czarnego labradora. Jane nazwała go Brysio i podobno cudowny.− A co
z tym przepisem?− Mam,
mam. Chcesz przeczytać?Jeremi
zaglądnął jej przez ramię:
Botwinka, szczypiorek, rzodkiewka, koperek,
surowy ogórek,
jajko ugotowane na
twardo, kwaśna śmietana.
Botwinkę podgotować
i wyjąć z wody. Pokroić drobno liście i łodyżki. Dodać garść posiekanego
szczypiorku, pokroić rzodkiewkę, pęczek koperku, ogórek utrzeć na drobnej
tarce. Przyprawić solą, cukrem, śmietaną. Serwować na zimno.
Uśmiechnął
się: − a reszta warzyw, co tak namiętnie powyrywałyście?−
Zrobimy zapiekankę, ok.?−
Oczywiście. Kurczak i ryż?− Oui,
mon Cher.
Przytakując
mężowi, Leni pomyślała, jak to się dzieje, że przez te wszystkie lata spędzone
razem, ich kulinarne upodobania niewiele się zmieniły. Gdyby zaproponowała
rybę, też by się zgodził, tak jak wtedy, na Long Island, gdy pierwszy raz jedli
razem w tawernie… A później odbyli długi spacer po plaży, brzegiem oceanu…
Podniosła
się z krzesła i objęła męża za szyję.
− Coś
mi się teraz miłego przypomniało. Powiem ci na górze, tylko najpierw zrobię nam
herbatkę, a ty mógłbyś zaglądnąć do Marysi? Masz tę kalafonię dla niej?
Kalafonia
była potrzebna dopiero następnego dnia, bo na pięterku domu panowała cisza.
Jeremi uchylił po cichu drzwi i zobaczył dziewczynę leżącą w lawendowym łóżku,
a obok niej spoczywał Stradivarius, któremu podarowała nawet kawałek poduszki.
Widok
był rozczulający i Jeremi był pewny, że dopiero jutro Marysia zasypie go
pytaniami.
***
Pachniała
śniadaniowa kawa, gorące croissanty i morelowa konfitura. Tradycyjne petit
déjeuner[1] u nich, w Antibes. W niedzielę za to jajko na bekonie
i placek z wiśniami, albo śliwkami, zależnie od owocowego sezonu.
Siedzieli
wszyscy przy kuchennym stole, a pogoda zapowiadała się znakomita. Marysia już
miała ochotę rozpocząć konwersację, bo tematów do zapytania zebrało się jej
sporo, gdy od strony ulicy usłyszeli auto, które zatrzymało się dość głośno na
żwirowej powierzchni przed ich domem. Véronique wstała i podeszła do okna, a
potem zakomunikowała: Są!
I przy tej okazji - moja kochana Jane, bardzo dziękuję za przepis na "Botwinkę" ! :)
OdpowiedzUsuńBotwinka..świetne danie,szczególnie w upalne dni..Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWiem,... wiem,.. pozdrówka wzajemne!
Usuń