Najważniejsze
jest, by gdzieś istniało to, czym
się żyło : i zwyczaje, i święta. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest,by żyć dla powrotu.
Antoine
de Saint-Exupery─ Salut, bonjour Remi!
Véronique Leraine powitała go z radością i zaprosiła do wnętrza, które też było mu mile znajome. Jakie to dziwne. Zupełnie nie pamiętał, kiedy był tutaj ostatnio, nie potrafił określić dnia, ani okazji, ale wszedł z wrażeniem, że w tym momencie dla niego czas się zatrzymał. Może stanął w miejscu tylko na kilka chwil, bo przecież daleki lot, jaki Jeremi odbył zwiazany był z innym wydarzeniem... Czy powinien teraz rozmawiać z Véronique o Jacquline? Wszystko w odpowiednim czasie - pomyślał wręczając przyniesione wino córce przyjaciółki jego matki. Po chwili siedząc w dawnym, zwanym przez ojca żartobliwie la grande chambre[1] pokoju poddał się całkowicie nastrojowi, słuchając nowin z rodzinnego miasteczka.
Véronique Leraine śmiała się opowiadając: ─ A wiesz, że na ulicę Grimaldiego przyprowadził się nowy mieszkaniec Antibes. Podobno jest malarzem i pochodzi z Polski. Spotkaliśmy się dwa razy w piekarni. Cóż za cudak!
─ Zaprzyjaźniliście się?─ Jeremi odpowiedział uśmiechem.
─ Może nie aż tak, ale jak na obcego jest bardzo komunikatywny. Przywiózł żubrówkę, spróbowaliśmy jej trochę u niego. Wynajmuje pokój u doktora Santany i chciałby to pomieszczenie przeznaczyć na swoją pracownię. Doktor już się obawia. Wiadomo, starsi ludzie nie lubią zmian. A ja lubię – miał ochotę powiedzieć, ale nie przerywał jej w opowiadaniu.
─ Zaprosiłam go do siebie w przedostatnią sobotę.
─ Przyjaźnisz się dalej z Simonem?
─ Tak, on też przyszedł i spędziliśmy w czwórkę bajeczny wieczór. A w następną niedzielę gotowaliśmy razem i upiekliśmy mięso według przepisu Michaela.
─ Ma na imię Michał?
─ Tak, podobno pochodzi spod Krakowa.
Nie wiadomo dlaczego igła zazdrości ukłuła go w okolicy serca. Zapragnął być znów radosny i mieć bajeczne wieczory, jak oni tutaj. Gotować razem, popijać wino, śmiać się i opowiadać, nawet bzdurzyć i plotkować, byle było znów jego MTW. Smakowało mu wytrawne porto, którym Véronique ponownie napełniła jego szklaneczkę. Rozparł się w skórzanym fotelu przykrytym owczą skórą i obserwował ją, słuchając. Mogła się podobać mężczyznom ta pełna temperamentu kobieta, kilka lat młodsza od niego z resztkami złotawej opalenizny minionego lata, na twarzy i głębokim dekolcie czarnej, trykotowej bluzki, umiejąca opowiadać i śmiać się tak serdecznie. Niezależna, bez pragnienia założenia rodziny i związania się z kimkolwiek. Wolna jak ptak. Poczuł się tym odkryciem dziwnie podniecony, a Véronique opowiadała dalej:
─ Ależ on umie dobrze gotować!
─ Który z nich? ─ zaśmiał się. ─ Michael czy Simon?
─ Misza, oczywiście. Wiesz co robiliśmy? Roladę z piersi kurczaka moczoną w żubrówce! ─ prawie wykrzyknęła. Nadziewaną śliwkami kalifornijskimi i owocami żurawiny.
─ O! Zaraz będę głodny!
─ Zrobię kanapki, tylko ci opowiem.
Véronique skończyła opowiadać i wstała.
─ Zmieniłam decyzję, zrobię ci coś pysznego, wypada mi przecież zaprosić cię na kolację ─ powiedziała z kokieteryjnym uśmiechem wychodząc do kuchni.
Pomyślał, że koniecznie musi spróbować tak przyrządzone mięso, o którym ona niesamowicie sugestywnie opowiadała. Ale skąd wziąć jakąś tam żubrówkę?
***
Kuchnia wyglądała też jak
za dawnych lat, gdy królowała w niej jego matka. Stół, komody z drewna, które
zachowały swój dobry stan, bez śladów przemijania… W oknie białe firanki z
haftem są z pewnością nowe – myślał. Pod drewnianym pułapem wisiały wiązki
majeranku, rozmarynu i mięty, oczywiście świeże, z tegorocznego zbioru, a w
glinianym wazonie na komodzie stały pachnące bukiety lawendy. Véronique podtrzymywała tradycję domu, który
nieformalnie odziedziczyła i ogarnęło go uczucie wdzięczności. Stanął za nią,
mieszającą coś na patelni.
─ Co przygotowujesz ?
─ Robię dla
ciebie smażone ziemniaki z ziołami i kawałki łososia sauté. Może być ? I odwróciła się do niego, stojąc
tak blisko, że poczuł zapach jej ciała, przytłumiony perfumem, którego nie znał,
a ona odłożyła drewnianą łyżkę, którą przewracała krążki ziemniaków i objęła
ramionami jego szyję.─ Zostaniesz do jutra ?
To też było do przewidzenia - pomyślał. Pocałowała
go w policzek, nie patrząc mu jednak w oczy, a gdy nic nie odpowiadał,
odwróciła się do kuchenki i skwierczących na tłuszczu, już zrumienionych
ziemniaków. Poczuł się znów podniecony przebywaniem tutaj, w jego Prowansji, ale trochę inaczej. Pomyślał, że już dawno nie kochał się z kobietą, ale mon Dieu[1], nie chodziło przecież o to, by przespać się teraz z Véronique, albo z Marie-Claire z męskiej potrzeby, hołdując wspomnieniom młodości czy nastrojom chwil...
Stała odwrócona do niego tyłem krojąc obiecanego łososia na kawałki, a on pochylił się, odgarnął jej włosy przykrywające szyję i pocałował. Zanim zdążyła zareagować, powiedział :
─ Non,Véronique, nie zostanę, ale zabiorę ze sobą wspomnienie tego miłego wieczoru i receptę o przyrządzaniu kurzych piersi.
Obróciła się do niego, pogroziła mu drewnianą łyżką i oboje roześmiali się. On, figlarnie, jak psotny chłopak lubiący robić dziewczynom kawały, ona- miał wrażenie, trochę wymuszenie, ale tylko troszkę. Chyba jednak miała na niego ochotę.
Jedzenie było gotowe. Pomógł jej nakryć do stołu, a
potem siedzieli razem pod lampą rzucającą pomarańczowe światło, jedli dobrze
przyprawioną ziołami rybę z ziemniakami i sałatkę z kilku zielonych liści rucoli
skropionych koperkowym dresingiem. Popijając na zakończenie kolacji czerwone
wino, Véronique powiedziała :─ Jacques przyleci dziś wieczorem, dzwonił do
mnie zanim przyszedłeś. Chce zanocować.
─ Très bien[2] ─
powiedział, pomyślawszy, że tylko tego brakowało by jego syn go tutaj zastał.
─
Myślałam, że może zostaniecie do Świąt...To zdanie zdeprymowało go, ale z innego punktu widzenia. Prawie zapomniał, że do Bożego Narodzenia zostały im dwa tygodnie... Im, to znaczy wszystkim, z którymi był związany: rodziną tutaj i tam, podczas, gdy on od kilku dni żyje w takim cholernym zawieszeniu, jak między niebem i ziemią, życiem i śmiercią. Ten czas przypomniał mu jego skok ze spadochronem, który kiedyś w młodości uparł się odbyć, a gdy wyskoczył z samolotu poczuł, że pod kombinezonem poci się ze strachu... bo spadochron mógł się przecież nie otworzyć.
Wypowiedział zdanie, które dziwnie go uspokoiło. Véronique spojrzała zaciekawiona i zauważył, że nie wie o jego obecnym życiu, nie ma pojęcia o kim Jeremi mówi.
─ Studentka ?
Uśmiechnął się: ─ nie, pisarka z Polski. Mieszkamy razem w Port Jefferson. Nie czuł potrzeby, aby opowiadać jej o Yvonne i dziewczynkach.
Klasnęła w dłonie: ─ no popatrz, Polaków można naprawdę spotkać na całym świecie.
─ Oui, oui, właśnie dla niej chciałbym zabrać twoją kulinarną receptę. Wstał i pomógł jej sprzątnąć ze stolu.─ Napisz mi ją proszę, zaglądnę tymczasem jeszcze na strych.
Pokoje na poddaszu pachniały lawendą i kurzem. Z każdego kąta, wychodziły mu na spotkanie wspomnienia... Niektóre uśmiechały się do niego radośnie, inne znów siedziały pod ścianą z opuszczonymi głowami... O szafę w zamyśleniu oparta gitara... Pewnego lata, w tym pokoju nocowały Jacquline i Marie-Claire. Pojedyńcze tapczany przykryte były kolorowymi patchworkowymi kapami, które szyła jego matka. Cud, że się to wszystko jeszcze nie podarło, w praniu nie rozlazło, tyle lat... myślał głaszcząc kolorowe kwadraty. Wszystko wskazywało na cierpliwą pielęgnację - najpierw matki, później córki z rodziny Leraine. Tylko lustro nad komodą z białym, marmurowym blatem, która pełniła kiedyś funkcję umywalni, pokryły plamy antycznej szarości.
Lustro, lusterko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy na świecie ? A lustro zasnuło się czarodziejską mgłą i usłyszał : Véronique jest piękna, ale Leonia jeszcze piękniejsza , ta, która w Port Jefferson mieszka...
─ Przecież wiem ─ mruknął. Naprawdę dziecinnieję. Otworzył szufladkę komody, przetarł kurz zebrany na niegdyś kryształowej powierzchni lustra i czar prysnął. Porcelanowa misa, w której się myli, dzbanek do przynoszenia wody z kuchni na piętro były w doskonałym stanie.
W drugim pokoju, jaki zajmowali z Mattheo pewnego lata, a które to bardzo utkwiło Jeremiemu w pamięci, stały kartony pełne książek i porcelany. Kiedyś ceniona przez jego rodziców, teraz na dole w kredensie i w kuchni stała się - zbędna...
Ożywię, przywrócę was... mówił do siebie cicho, przekładając stare kawałki gazety służące za opakowanie talerzom, serwisowi do kawy, sosjerce w kobaltowe kwiaty, dzbanuszkowi do śmietanki... Ten ostatni postanowił zabrać dla Leonii, wiedząc, że jej się spodoba. Z innego kartonu wybrał jeszcze kilka książek dla dzieci, historyjek bogato ilustrowanych. Już prawie zapomniał o czym opowiadały... Niektóre z nich dostał w prezencie pod choinkę. Jak dobrze, że one znają mój język─ znów mówił do siebie myśląc o Marysi i Marice.
Wyjrzał przez okno. Ogród uszykował się już do zimowego snu... Pociemniało i siąpił deszcz... Z zawiniątkiem pod pachą zszedł na dół i poprosił Véronique o zamówienie mu taksówki. Wymienili jeszcze kilka mało znaczących, pożegnalnych zdań, z których najważniejszym było to, że pozostaną w kontakcie oraz, że jedno z drzew oliwkowych w ogrodzie trzeba będzie usunąć, bo mróz ubiegłej zimy okazał się dla niego mało łaskawy. ─ Dobrze, że tylko jedno... Na wiosnę ─ obiecał. Uściskał Véronique na pożegnanie, gdy taksówka zajechała przed dom. Wyszedł, ale wrócił za chwilę po tę kurczakową receptę, którą przepisała dla niego i położyła na stole, a on zapomniał zabrać.
Był roztargniony i wzruszony. Deszcz rozpadał się na dobre...
...........................................................................
Anna Strzelec- Fragment mojej czwartej książki : Okno z widokiem na Prowansję
PS. Jeremiego MTW, to miłość, tolerancja, wierność.
[1]Mój Boże ( franc.)
2] Bardzo dobrze ( franc.)
[1] Wielki pokój (franc.)
Pani Anno, zapowiada się fantastycznie, już nie mogę się doczekać. Pozdrawiam cieplutko, Aga.
OdpowiedzUsuńO rany! ale się wystraszyłam, że Morelowy (jak to facet!) jednak zgrzeszy....ale nie, na szczęście jego miłość do Leni jest silna! Brawo Haniu, fascynująco zapowiada się cała ta historia w Prowansji. Pozdrawiam i cierpliwie czekam
OdpowiedzUsuńA wiesz, że ja też się bałam, że on tam coś wywinie:) Miło mi, że czekasz. Pozdrawiam deszczowo, i tu i tam pada...
OdpowiedzUsuńAga, ja również, bardzo niecierpliwie:)
OdpowiedzUsuńEwa Kl; to nie tylko miłość do Leni, ale i poczucie moralności i zdolność przewidywania skutków postępowania:)
OdpowiedzUsuńtylko gdzie są tacy Faceci?! no gdzie?
UsuńNie rozumiem :) Jeden przecież u Ciebie w domu, a Ty dalej szukasz?:)))
UsuńZłamałam swoją zasadę..Jak wiesz ,nie czytuję fragmentów ksiązek...nawet tych drukowanych w "Nowym Dzienniku"..Ha,ha..Małe odstępstwo,bo...zaintrygowało mnie zdanie o wspomnieniach wychodzących z kąta...Czasem boimy się,że będą one bolesne.Ale najgorsze sa rozczarowania,czyli zderzenia tych wspomnień z rzeczywistościa...Dwa rózne ,odległe światy..Ale dobrze,że są.Danka
OdpowiedzUsuńDanka;, gdy przeczytasz całość zrozumiesz jakie to wspomnienia uśmiechały się do niego z kąta, a rozczarowań też miał sporo...:(
OdpowiedzUsuńCzasem zasady łamie się z przyjemnością:)
Witaj
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam z przyjemnością i pozdrawiam najserdeczniej :)
Bardzo mi miło Morgano, dziękuję i również serdeczności przesyłam :)
OdpowiedzUsuń"Tylko nie życz mi spełnienia marzeń" i "Druga pora życia" - to książki pachnące poezją, nie tylko dlatego, że w treść wplecione są piękne wiersze autorki. To książki przepełnione głęboką wrażliwością bohaterki, troską o najbliższych, własciwie wszystkim co człowiek może najlepszego ofiarować tym, których kocha.
OdpowiedzUsuńUkłon dla Anny, która wbrew wszystkiemu próbuje ratować umykającą miłość, wspomnienia szczęśliwych dni i swoje marzenia.
Choć nie udaje się jej zatrzymać miłości, jest silna wsparciem swoich dzieci, a jej dobroć i szacunek do ludzi góruje nad kłamstwem, zdradą i głupotą tego o którego walczyła.
Czy jest zadowolona z zakończenia? Chyba nie - to nie w jej stylu, ona nie potrafiłaby nikomu źle życzyć.
Basia
dzisiaj 00:02[!]
OdpowiedzUsuńPiękny fragment, balsam dla duszy literackiej, ale się cieszę na pelną wersję! Myślę, że i więcej czytelniczek oczekuje nowego wydania - to już prawie jak spotkanie rodzinne! Uzbrajam się w cierpliwosć i życzę pełnego natchnienia w zdrowiu i wytrwalości.
Malgosia Ludwig (Lewandowska)
Dużo, dużo serdeczności do Gdańska i na południe Niemiec :)
UsuńOk, jest dobrze i dobrze wiesz, że ja łyknę wszystko co w Prowansji...i to bez czkawki ;-)
OdpowiedzUsuńFajnie, że znalazłaś dla mnie czas, dzięki :-) jest już dużo do łykania :)
OdpowiedzUsuńAleż miło czyta się Wasze komentarze po latach...
OdpowiedzUsuńDZIĘKUJĘ !!!