─ Leni, bywają w życiu związki, które nigdy, mimo, że pełne miłości i
nieomal uwielbienia dla
drugiej osoby, nie doczekają się absolutnego spełnienia.
Mój mąż zginął w wypadku. Pewnego dnia w biurze Kongresu została podłożona bomba. Kilkoro pracowników
zginęło na miejscu, Elias umarł w szpitalu. Tragedia z której długi czas nie
mogłyśmy dojść do siebie. Był dobrym mężem i ojcem dla Allisson, która miała
wtedy dziesięć lat. Zostałam z dzieckiem i żalem do całego świata, strachem
przed niebezpieczeństwem, które mogło na nas czyhać na każdym kroku: metrze,
sklepie, kinie… Nie wiem czy jesteś w stanie wyobrazić sobie ten rodzaj
zaszczucia, które mnie ogarnęło. Mój mąż był tylko w połowie Indianinem
walczącym o słuszność sprawy, a ja czułam się teraz niepewna i osaczona.
Nie przerywałam pani Thomson opowiadania i ze współczuciem
kiwnęłam głową na znak, że próbuję sobie wyobrazić, ale było to cholernie
trudne. O tym się czyta
w gazetach, ogląda w telewizji… Gdy bezpośrednio dotyka nas samych, rodzi
się bunt i rozpacz, a ja niespodziewanie byłam świadkiem sytuacji, słuchaczem
opowieści starszej, miłej pani, która stawała mi się coraz bardziej bliska.
─ Gdy pierwszy okres żałoby minął ─ kontynuowała po chwili milczenia ─
zapragnęłam, by znów stanął obok mnie mężczyzna, który wypełni samotne wieczory
i poranki oraz spowoduje, że znów będę radosna i pełna życia. Allisson stała
się nastolatką i poświęcała swój czas zaprzyjaźnionej, młodzieżowej grupie, na
szczęście żadnej zwariowanej, bo wiadomo, że w tym wieku jest się podatnym na
wpływ środowiska i niektóre przyjaźnie nie zawsze mają chwalebne zakończenie.
Allisson jednak związała się z rówieśnikami przy anglikańskim kościele, która
śpiewała spirituelsy. Należały do niej teenagers kilku narodowości, a nawet
jedna Polka. Prowadzący tę grupę organizowali dość często wyjazdy, odbył się
też festiwal, na którym zespół Allisson zajął drugie miejsce i wszyscy byli
happy. Mówiłam ci, że pracowałam z dziećmi? No właśnie i wtedy zaczęłam pisać
wiersze, które spodobały się również dorosłym. Kilka utworów zostało
wydrukowanych w naszym kolorowym, parafialnym informatorze, w dziale dla
dzieci. Chciałabyś posłuchać, to przyniosę?
Oczywiście, że chciałam, tym bardziej, że sama ostatnio zajęłam się
pisaniem literatury przeznaczonej małym czytelnikom. Rachel przyniosła zeszyt i
zaczęła czytać. Najpierw o wiewiórce, następnie dwa inne, równie sympatyczne, napisane z dużą dozą literackiej
fantazji.
─ Są radosne i
pouczające ─ powiedziałam, gdy Rachel skończyła czytać swoje wierszyki. ─ Z
pewnością spodobałyby się Marice i Marysi.
─ Myślę, że tak. Możesz zabrać, oddasz przy następnej okazji. ─ I podała
mi kolorowy zeszyt.
Zegar wybił nam już dwunastą godzinę, a wszystko wskazywało na to, że
historia pani Rachel nabierze stopniowo rumieńców, tak jak ona sama.
─ Kradnę twój czas, absorbuję cię moim opowiadaniem, a ty pewnie miałaś
inne plany na dzisiejszy dzień?
Nie chcąc sprawić jej przykrości powiedziałam, że mój czas należy do mnie
i do trzeciej po południu mogę go naszemu dzisiejszemu spotkaniu poświęcić. Na
twarzy pani Thompson odbiło się zadowolenie i ulga połączona z głębokim westchnieniem.
─ Może teraz, dla odmiany napijemy się herbaty? ─ zaproponowała.
Z przyjemnością poprosiłam o ten rodzaj, który piła
z Allisson podczas naszego pierwszego u nich spotkania: uwodzący swoim zapachem napój z goździków, wiśni
i cynamonu. Przystała na ten pomysł z radością i udałyśmy się razem do kuchni.
Przechowywała swoje herbaty na regale w kolorowych puszkach z etykietami. Była
tam Marakuja, Earl Gray, Exotic Fruit, Organic sleep easy infusion- czyli na
dobry sen i kilka innych, których nazw nie zdążyłam zapamiętać. W trakcie
przygotowywania herbaty, Rachel opowiadała dalej:
─ Byłam wtedy jeszcze dość młoda, parę lat młodsza od ciebie, jaką jesteś
teraz. Moi rodzice już nie żyli, ojciec odszedł kilka lat wcześniej, matka
zaraz rok po nim. Podobno małżonkowie, który bardzo się kochają szybciej opuszczają naszą ziemię łącząc się
ponownie, w zaświatach. Słyszałaś o tym?
─ Tak, coś w tym jest, moja przyjaciółka wspominała mi kiedyś o podobnych
przypadkach. Bywają też fakty odejścia, gdy zbliża się czas narodzenia nowej
istoty w rodzinie. Jakby tam, w niebiańskich przestworzach zaplanowana była
ilość i równowaga.
─ Na szczęście nikt w mojej rodzinie nie spodziewa się potomka.
─ W mojej też nie. I roześmiałyśmy się niczym dwie plotkujące
przyjaciółki siadając znów wygodnie i popijając herbatę, a pierniczki
zasmakowały mi niczym polskie, toruńskie.
─ Wracając jednak do tematu, droga
Leni, bardzo chciało mi się kogoś poznać. Jakie wyjście uznałam za
najłatwiejsze? Wiesz o czym chcę mówić, pisałaś o tym w swojej książce. Agencje
towarzyskie. U nas też są podobne portale i funkcjonują na nowocześniejszych
zasadach. Nie minęło kilka dni, gdy odnaleźliśmy się z Marcelem na video
czatach. Kontakt ten jest na tyle korzystniejszy, że wizualnie nic nie da się
przed drugim człowiekiem ukryć. Zaczyna się od opowiadania o sobie, rodzinie i
przeżyciach… Rodzi się potrzeba akceptacji, zrozumienia
przez kogoś, tobą zainteresowanego znajdującego się z drugiej strony
display’a. Gdy spełnia on twoje oczekiwania i wirtualnie otrzymujesz wszystko,
czego pragniesz wtedy pozostaje tylko ustalenie dnia najszybszego spotkania.
Wzajemnego ciepła i dotyku nie można przekazać elektronicznie. Chyba, że w
poezji, pod wpływem wyobraźni lub we śnie…
Rachel opowiadała o związku z Marcelem, a ja
pomyślałam o Wiktorze. Nasz początek był podobny: wypełniony ciekawością,
rodzącym się uczuciem, namiętnością, nadzieją na spełnienie, a później wszystko
diabli wzięli.
─ Spotkaliście się?
─ Oczywiście. Należało nam się, bo w naszych
wieczornych rozmowach byliśmy szczerzy, coraz bardziej erotycznie śmiali, ale i
pełni niepokoju. Dlaczego? Powiedziałam mu o moim stanie zdrowia. Jakoś nie
przyjął tego zbyt poważnie do wiadomości i uznał, że o wszystkim można
rozmawiać… I przyjechał na cztery dni z miasteczka leżącego niedaleko Bostonu.
Powiem ci szczerze, że nazwy nie pamiętam, ale za to inne szczegóły bardzo
dobrze ─ uśmiechnęła się.
─ I jak było?
─ Cudownie. W prezencie róże i kubek do kawy,
też z różanym motywem. Możesz sobie wyobrazić, że jak zachwycona małolata
znalazłam się tego samego dnia nie tylko w siódmym niebie, ale i z Marcelem w
łóżku? Wszystko, jak sobie wymarzyłam, jak go podczas czatu widziałam, a on
potwierdzał swoim zachowaniem i komplementowaniem mnie.
─ Cholera ─ skąd ja to znam ─ myślałam i
zaproponowałam, że zrobię ponownie herbatę, bo zaczęło mi burczeć w brzuchu z
głodu, a ona słysząc lub zgadując, poleciła:
─ Wrzuć do mikroweli dwie tortille, są pod
talerzykiem, a w miseczce zostało mi od śniadania trochę jajecznicy.
Tortillas, meksykańskie cienkie chrupiące
naleśniki i opowieść o kochanku, który okazał się draniem. Moja biedna Rachel…
─ Pamiętasz jak ci przeczytałam słowa panny
Winter z “ Trzynastej
opowieści” Diany Setterfield?
Tak?
─ Moje okropności zrobiły
na Marcelu wrażenie, chociaż się do tego nie przyznał. Pozwolił się kochać i
pisać dla siebie wiersze. Nie przeszkadzało mu, że moimi zniekształconymi
dłońmi pieściłam go, podobno tak uwodząco, jak żadna inna… Zanim jednak zło
wkradło się między nas, byłam szczęśliwa.W Marcelu oprócz może smugi cienia
miłości jaką dla mnie miał, zagnieździł się strach, którego nie potrafił
zniszczyć.
Znasz legendę o Matce Boskiej
z Guadalupe? Mogę ci ją szybko opowiedzieć, bo Marcel zabrał mnie do niej
pewnego dnia. Miał w tym swój cel, albo po prostu chciał sprawić mi
przyjemność. Liczył na cudowne wyleczenie? Nie wiem, o tym nie rozmawialiśmy,
gdyż zdrowotnie czułam się wspaniale.Taka jest siła sugestii i
uczucia, bo ja już wtedy z każdą godziną
nabierałam pewności, że Marcel jest mężczyzną z którym mogłabym spędzić resztę
mojego życia.
Allisson uczestniczyła w
szkolnej eskapadzie do Kalifornii, a my zrobiliśmy sobie wycieczkę do miasta
Meksyk. Czytałam o tym miejscu bardzo ważnym dla Indian i znanym, jednak nigdy
bym nie przypuszczała, że w ciągu roku wzgórze Tepeyac odwiedzane jest przez około
siedem milionów osób, różnej narodowości. To Sanktuarium Maryi,
którą Indianie czczą jako patronkę ludzi cierpiących i uciśnionych, nazywając „ Guadalupana” lub
pieszczotliwie „Morenita” znaczy Czarnulka. Na obrazie stoi ona w różowej sukni
i niebieskim płaszczu z gwiazdami, a nazwano ją prawdopodobnie od określenia coatlaxopueh,
co w języku Azteków oznacza biblijnie "depcząca węża”.
Zanim weszliśmy wraz z innymi pielgrzymami do kościoła, który
przebudowany w 1895 roku stał się bazyliką, usiedliśmy pod platanami i Marcel
posługując się folderem opowiedział mi legendę meksykańskiej Matki Boskiej. Jak
to z legendami bywa, w każdej jest dużo prawdy, ale w tą, popartą objawieniami
trudno jest nie wierzyć. Otóż dawno temu, bo w grudniu 1531 roku pewien Indianin, niedawno
ochrzcony o nazwisku Juan Diego, szedł do miasteczka na mszę świętą. Ukazała mu
się piękna kobieca postać, która w języku Azteków powiedziała, by udał się do
biskupa, wtedy Juana de Zumarraga i przekazał mu jej prośbę dotyczącą
pobudowania w tym miejscu domu modlitwy dla mieszkańców Meksyku. Juan Diego
opowiedział
biskupowi
o zdarzeniu, jakie go spotkało, ale kościelny dostojnik wyśmiał Indianina. Po
dwóch dniach Matka Boska ponownie ukazała się Juanowi, który zmartwiony
opowiedział jej o reakcji biskupa, a sytuacja z odwiedzinami u Juana de
Zumarraga powtórzyła się. Kolejnego dnia “Morenita” znów czekała na biednego
Indianina, a gdy tłumaczył jej, że biskup żąda dowodów objawienia, poleciła mu
pójść w zaułek i zerwać rosnące tam i kwitnące kastilijskie róże. Wyobrażasz
sobie, róże w grudniu na mrozie? Podobno sama ułożyła z nich bukiet i zawinęła
w jego płaszcz czyli tilmę. Po przybyciu do biskupiego pałacu, Juan Diego
rozwinął płaszcz, rozsypane róże zapachniały prześlicznie, a na tilmie
Indianina biskup oraz inni, obecni tam dostojnicy zobaczyli odbicie Matki Bożej
i upadli przed nią na kolana. Porywające, prawda?
No widzisz, chciał biskup dowodu objawienia i dostał ─ zakończyła
opowiadanie pani Thompson.
─ Czy
ty już nie powinnaś iść, Leonio?
Zegar
wskazywał drugą. ─ Jeśli chciałaby pani dokończyć swoją opowieść, to mam
jeszcze godzinkę. Rachel westchnęła: ─ Tak, chciałabym ją mieć za sobą. Może
tym samym zainspiruję cię do następnej książki?
Przeczuwałam
to. Ona stawała się moim natchnieniem…
─ Możesz sobie
wyobrazić sobie, że historia Matki Boskiej „Guadalupany” zachwyciła mnie, tym
bardziej, że Elias stamtąd pochodził i Marcel o tym wiedział. Modliłam się
wtedy o wszystko, o co można prosić przed
ołtarzem Azteckiej „Czarnulki” wśród zawodzącego
tłumu. O zdrowie, miłość, wierność i jeszcze raz o dużo zdrowia, bo nie tylko
nas dwoje, ale i Allisson miałam na myśli oraz wszystkich naszych przyjaciół.
Czy zostałam wysłuchana?
Tak wiele oczekuje się od życia: spełnienia
próśb, realizacji planów, marzeń, a najlepiej jakby odbyło się to jak za
dotknięciem kastilijskiej róży. Natychmiast!
Wróciliśmy z Marcelem do domu i spędziliśmy
następne dwa cudowne dni. Gotowaliśmy razem, kochaliśmy się i prowadziliśmy
długie rozmowy o życiu. Na przykład: dlaczego niektórzy ludzie potrafią żyć z
jednym partnerem przez całe życie, a inni nie potrafią. I, że nikt nie opuszcza swego
partnera bez wyraźnej przyczyny. Logiczne, prawda? To nie życie z nami tak
sobie zagrywa. W każdym jego gemie bierzemy czynny udział. Wybieramy drogę i
podejmujemy decyzję, która wydaje się być tą najwłaściwszą, gdyż mamy przecież
wolną i nieprzymuszoną wolę! Nie ma więc co tłumaczyć, że stało się,
rozleciało, bo takie jest życie…
Życie to przyrodnicze kataklizmy i nieunikniona
śmierć, To, co dzieje się między ludźmi jest skutkiem ich postępowania.
Piątego dnia Marcel postanowił wracać. Pracował w bankowości, tak
przynajmniej mówił, a jego urlop dobiegał końca. Jeszcze był przy mnie, a ja
już mogłam zacząć tęsknić za następnym naszym spotkaniem.
Spotkaniem, którego nigdy nie było…
Minęło
kilka dni. Czat był głuchy na moje zaklęcia. Prawie nieprzytomna z niepokoju i
miłości napisałam dla niego kilka wierszy. Wtedy przyszedł list. Namacalny,
papierowy… Uwierzysz, że mam go do dziś?
Uśmiechnęłyśmy się obie smutno, a ona jak podczas
naszego pierwszego, herbacianego popołudnia wyjęła z szuflady komody swój
safianowy notatnik, z którego czytała słowa panny Winter. Podała mi złożoną we
czworo popielatą kartkę i powiedziawszy - przeczytaj sama – poszła do
kuchni.
List od Marcela kreślony zamaszystym pismem zawierał kilkanaście zdań.
Podobne listy podnoszą kobietom poziom adrenaliny w
najbardziej smutny sposób… drżenie rąk, przyspieszone bicie serca,
przypływającą falę łez albo wzbierającą burzę wściekłości. Najczęściej jednak
cichą rozpacz...
Moja
kochana Rachelo,
Przepraszam,
że nie byłem na czacie, przepraszam, że muszę sprawić Ci ból, chociaż wcale
tego nie chciałbym. Myślałem całą noc, jak mam Ci napisać, jak ubrać w słowa
moje rozterki, ale obojętnie jakbym to zrobił muszę Cię zranić. Jesteś cudowną
kobietą i wiedziałem o tym od dawna, od Twojego pierwszego spojrzenia i mojego
na Ciebie. Masz charm i pięknie się śmiejesz i kochaliśmy się też cudownie.
Moglibyśmy ułożyć sobie razem życie.
Chciałbym być z tobą i kochać Cię... ale przeszkadza mi kwestia Twojej choroby,
obawa przed tym co pomyślą moi znajomi gdy przedstawię im swoją kobietę z
problemem dłoni, a sama wiesz, że to nie wszystko, bo taka choroba postępuje.
Myślałem jak można to naprawić...operować, ale ja nie wierzę w lekarzy. Wracają myśli o Twoich uczuciach,
o tym, że jest mi z Tobą bardzo dobrze, ale to jest za mało, nie wystarczy…
Przepraszam za ostre, gorzkie słowa... Może zrozumiesz mnie, spróbuj…
Marcel.
Szczery, okrutny drań ─ pomyślałam składając
jego „ miłosny” list napisany do
biednej pani Thompson, a ona weszła z uśmiechem niosąc na tacy gorące pierożki
nadziewane owczym serem.
─ Spróbuj proszę ─ i spojrzała pytająco na
marcelową kartkę. Powtórzyłam „szczery drań”, a ona uśmiechnęła się: ─ Są
związki, które wspomina się z łezką rozrzewnienia, inne zaś z goryczą. ─
Przegryziemy to ─ i podała mi pierożek.
- Gdy napisał, że nie może i sorry- próbowałam
walczyć, ale tylko tak, aby „moje zdanie było na wierzchu”. Bez czatu i
spojrzenia w oczy chciałam mieć rację, bez szansy na wygranie, bo gdy się raz
podobne zdania napisze, to przecież nie ma odwrotu.
Odpowiedziałam mu, że dla mnie liczą się w życiu jeszcze
inne priorytety. Gdyby nasza sytuacja zdrowotna wyobrażając sobie odwrotnie
była podobna, wtedy nie wiem… Czy miałaby dla mnie tak decydujące znaczenie?
Wygląd zewnętrzny - owszem, ale jest jeszcze inteligencja, umiejętność życia we
dwoje, przekazywanie uczuć i wzajemnej bliskości, nawet na odległość. A gdzież
wyrozumiałość dla kogoś, kto cierpiał, lub dalej cierpi? Pisałam, że chyba
potrafi sobie wyobrazić, jak bolesny to dla mnie temat, bo oczywistością jest,
że chciałabym być zdrowa i mieć
piękne dłonie jakie miałam w młodości... No i, że nobody jest perfekt,
bo podobno nawet królowa angielska cierpi na reumatyzm i dlatego na oficjalnych
spotkaniach nosi rękawiczki. Jednak, jeśli on, Marcel ma w dalszym ciągu inne
zdanie i czuje potrzebę otaczania się cielesnym perfekcjonizmem - życzę mu
powodzenia w poszukiwaniach.
Odpowiedział,
że we wszystkim przyznaje mi rację, jestem wspaniała i przeprasza…
Chciałabyś
zapytać, czy mu wybaczyłam? Przebaczenie - to słowo o szerokim pojęciu i głębokim sensie, pełne
wiary i wspaniałomyślności. Samo zachwycenie sobą nam nie wystarczyło. Z jego
strony zabrakło miłości, bo nie narodziła się ta bezgraniczna, przewidująca,
która wiele zniesie.
Mnie
potrzeba było sporo czasu, by ucichł ból, ale pamięć pozostała…
Jakie
to dziwne, los odliczył nam czas opowieści. Zegar wybił piętnastą i pani
Thompson wstała: ─ Biegnij darling po twoje wnuczki, dziękuję ci za
wysłuchanie. Myślę, że niedługo ponownie się spotkamy, a teraz położę się.
Podróże
w przeszłość potrafią być bardziej męczące niż spacer brzegiem oceanu.
Anna Strzelec ( sierpień 2012 )
Pani Anno, to będzie wspaniała książka, pozdrawiam i czekam z niecierpliwością!!!
OdpowiedzUsuńAgniecha :)
oj, czuję, że będą łzy się lały strumieniem, nad jakże zagmatwanymi losami bohaterów Twojej Czwartej! Droga Haniu, pozdrawiam, gratuluję ukończenia pracy, teraz odpoczywaj a my niecierpliwie czekamy na e-booka! :)
OdpowiedzUsuńBardzo Wam obu dziękuję:) Tak, najpierw e-book, nawet ze zdjęciami, a krótko po nim papierówka, myślę, że obie wersje jeszcze we wrześniu. Serdeczności!
UsuńRównież gratuluję wydania czwartej już książki! ;)) Osobiście zamieszczony fragment bardzo mnie zainteresował i jestem ciekawa, jak dalej potoczą się losy Leni, której duszę artystki polubiłam już w pierwszej części. Czekam na wydanie i serdecznie pozdrawiam. ;)
OdpowiedzUsuńMiła LadyBoleyn - bardzo dziękuję za uznanie!
OdpowiedzUsuńOczywiście, dla Pani okno z widokiem na prowansalskie liliowości będzie też szeroko otwarte. Serdeczności przesyłam na pozostałe dni lata:)