Wracałam autobusem do domu. Przedwczoraj nasz samochód
odmówił posłuszeństwa i mąż mój zostawił go w warsztacie. Obiecali zrobić do Świąt,
zadzwonią, gdy będzie gotowy, ale jak dotąd z ich strony panowała cisza.
Tak więc podróżowaliśmy do centrum autobusami, każde
do swojej pracy, a teraz bardzo wypełnionym ludźmi i ich przedświątecznymi
zakupami wracałam na peryferie miasta, gdzie stał nasz dom, który wspólnymi siłami
i kredytami zbudowaliśmy. Na szczęście, gdy wsiadałam było kilka wolnych
miejsc, ale na następnych przystankach robiło się coraz tłoczniej, jak to w
przedwieczornej miejskiej komunikacji bywa. W powietrzu unosił się zapach
wilgoci parujących od deszczu kurtek, słychać było głośniejsze to znów cichsze
strzępy rozmów młodzieży wracającej ze szkół i dorosłych z pracy. Naprzeciw
mnie, obok starszego pana siedział może pięcioletni chłopczyk i prowadził
bardzo aktualną i ważną w temacie rozmowę:
─ Dziadku, no to kto w końcu przynosi prezenty
dzieciom? Mikołaj czy Gwiazdor?
Starszy pan uśmiechnął się. ─
Wydaje mi się, że jest tak: Mikołaj rozdaje dzieciom słodycze do skarpet, jeśli
nie zapomną ich przed spaniem wywiesić, a Gwiazdor te większe
rzeczy.
─ No to mam pecha. Zasmucony chłopiec oparł głowę na
ramieniu dziadka.
─ Ależ czemu?
─ Bo ja wszystkie moje życzenia wysłałem do Mikołaja…
─ Sam pisałeś? Dziadek spojrzał na niego z
zaciekawieniem, a do mnie mrugnął z nikłym, porozumiewawczym uśmiechem. Miał
wygląd sympatycznego, starszego pana ze zbyt wcześnie posiwiałą czupryną.
Był wieczór, autobus trząsł, to znów hamował gwałtownie
przed kolejnym przystankiem, a nam zrobiło się jakoś nastrojowo i przyjemnie.
─ Nie! To był list rysunkowy! Dziadziu, przecież nie
umiem jeszcze pisać.
─ Bardzo elokwentnego ma pan wnuczka ─ powiedziałam uśmiechając
się do obojga, a starszy pan kontynuował.
─ I wysłałeś go?
─ Nie, mama zabrała i obiecała, że idąc do pracy
wrzuci po drodze do skrzynki. Ale znaczek nakleiłem prawdziwy, to będą widzieć,
że to poważny list, prawda?! Co teraz będzie?
─ Nie martw się. (Lubiłam się wtrącać do
dziecięcych rozmów.) Oni, to znaczy Mikołaj i Gwiazdor spotykają się, czytają
razem wszystkie listy i uzgadniają między sobą, który z nich i któremu dziecku
może lub powinien spełnić jego marzenie. W końcu to ich przyjemne zajęcie.
Chłopczyk spojrzał na dziadka pytająco: ─ Naprawdę?
─ Tak właśnie jest. Chodź, wstawaj, bo musimy zaraz
wysiadać i poprawił wnukowi na głowie czapeczkę.
─ A pani też napisała list do Mikołaja? Chłopczyk
patrzył na mnie badawczo.
Pomyślałam, że czas, gdy pisałam bożonarodzeniowe
listy i chowałam je pod poduszkę, bo podobno stamtąd, podczas mojego snu, ten
kolędujący Święty mógł sobie je jakimś cudem zabrać… ─ był dość odległy. A może
powinnam znów uwierzyć, że tą drogą chociaż jedno z moich życzeń mogłoby zostać
spełnione?
─ Nie miałam dotąd czasu, ale napiszę jeszcze dziś ─
obiecałam.
Mały uśmiechnął się na pożegnanie, a dziadek
powiedział: ─ Może się
jeszcze kiedyś spotkamy, wtedy opowie mi pani, czy się udało... Wesołych Świąt!
Podróżnych ubywało, a ja zamiast o życzeniach, które
mogłabym podsunąć do spełnienia któremuś Gwiazdorowi, myślałam o przedświątecznych
zakupach, które mam jeszcze do zrobienia i podarunkach. Jak zwykle: komu i co
schować pod choinkę i czym sprawić przyjemność. Mimo woli zaczęłam łowić urywki
rozmowy prowadzonej za mną. Początku nie słyszałam, ale od momentu, który
przykuł moją uwagę.
Damski głos mówił: ─ Widzi pan, to jest tak. Mam ich troje, małe mieszkanie, a oni się mnie wczoraj pytali; ─ Co z Wigilią? To znaczy mój syn się tak zapytał: co z Wigilią, mamo. Nie rozumiem, co z Wigilią? Mam ich zaprosić, gdy mieszkanie takie małe? Dwa lata temu wszystkie moje figury im do szopki oddałam. Kiedyś na komodzie całą szopkę ustawiałam. Szałas sami z mężem zmajstrowaliśmy, a w nim stała rodzina święta, pasterz, pastereczka, zwierząt tyle, i aniołowie klęczący. A w styczniu jeszcze trzech króli dostawiałam. Piękni byli. Ten ciemnoskóry król w złoto pomarańczowej szacie… Wnuki urosły, to już do mnie nie przychodzą. Czasu nie mają, bo tylko nauka i nauka, a potem komputer. A wie pan, ja już sobie kilka dni wcześniej pomyślałam, jakby to było gdybym została sobie sama w domu.
Męski głos zaprotestował: ─ Proszę
pani, w Wigilię nikt nie powinien być sam!
Słyszałam, że kobieta roześmiała się. ─ Ależ ja nie będę
sama. Jest mój kot i bardzo wiele wspomnień. Może nadszedł czas, aby je uporządkować?
Zaczęłam zastanawiać się w jakim wieku ona może być.
Zięć, więc i córka, dorosłe dzieci…
─ Nie wiem, może zmienię jeszcze zdanie. Wie pan, w
zeszłym roku byliśmy razem. Niby atmosfera miła, ale potem czułam się trochę
jak przysłowiowe piąte koło u wozu, bo oni są wszyscy do pary. Kilka lat temu mąż
odszedł ode mnie… Może mnie trochę i za to obwiniają?… Ach, przepraszam, po co
ja to panu wszystko opowiadam… Wieczorami był problem, kto odwiezie mamę do
domu, a wszyscy mają samochody… Kiedyś wzięłam taksówkę…
Szelest reklamówek i szuranie butami wskazywały na to że
ludzie prowadzący za mną rozmowę zbierają się do wysiadania. Chociaż miałam na
to wielką ochotę, nie wypadało mi się obejrzeć.
Mężczyzna powiedział: ─ Jeszcze trzy zachody słońca i zabłyśnie gwiazda betlejemska.
A potem trochę ciszej: ─
Proszę przyjść do nas na plebanię. Celebrujemy tam przecież wspólną kolację
wigilijną. Nie tylko pani będzie naszym samotnym gościem.
Autobus ruszył. Do domu miałam jeszcze dwa przystanki. Pogoda wcale nie była przedświąteczna. Za oknem zaczął siąpić deszcz. Krople bębniły o szyby i spływały jak łzy po policzkach. Nagle przeszyła mnie myśl... Była niczym błyskawica nadchodzącej burzy i zrobiło mi się gorąco!
O rany, moja mama! Dlaczego jeszcze nie rozmawiałam z
nią o Wigilii, o Świętach?!
Chyba przed dwoma tygodniami zapytała mnie, jakie mamy
plany, a ja odpowiedziałam, że jeszcze nie wiem. I tyle. Cholera, jak mogłam!
Jeszcze tylko trzy zachody słońca, a ona pewnie czeka.
Ona i jej kot…
.....................................................Opowiadanie pochodzi ze zbioru opowiadań i felietonów:
"Życie to nie karnawał" - Anna Strzelec i Tomasz Ryczaj-Głogowski - wyd. www.e-bookowo.pl
Anna
Strzelec
Anna
Strzelec
Refleksje autobusowe... Bardzo mi się podobają. Wygląda na to, że samochód zepsuł się we właściwym czasie i że przejażdżka dobrze zrobiła narratorce:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Olu! Chociaż nieładna to cecha, ale... lubię podsłuchiwać... Serdeczności wieczorne :)
OdpowiedzUsuńRefleksyjnie i zaskakująco! Warto przypomnieć o takich osobach... Małgoś
OdpowiedzUsuńTo bardzo smutne, ale pouczające opowiadanie. To prawda, nikt w wieczór wigilijny nie powinien być sam. Pozdrawiam Mary
OdpowiedzUsuńPięknie brzmi wspólny wigilijny wieczór,ale to tradycja. Czasem umęczone babcie wolą naprawdę spokojny wieczór we własnym domu niż huczną gościnę i siedzenie przez wiele godzin zapomnianym za stołem. Dobrze jednak nie zapomnieć o nich. wpaść na chwilę z podarunkiem, smakołykiem, dobrym słowem. Piękne to opowiadanie.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Gosiu - Gosia Boszcz. Masz rację i ładnie to wyraziłaś: "zapomnianym za stołem".
UsuńSerdeczności!
Świetnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń