Na spotkania
autorskie pisarz jest zapraszany. Mnie też wybrano, zaproszono i skorzystałam z przyjemnością. Czasem czytamy, że na podobne i inne ważne
okoliczności idzie się z przysłowiową „ duszą na ramieniu”. Nie wiem, czy moja tam
siedziała, bo pogoda była słoneczna choć nieco wietrzna, ale z pewnością
podśpiewywała, słyszałam to wyraźnie.
Spotkanie z czytelnikami miało odbyć
się w jednym z pomieszczeń Uniwersytetu III wieku, gdzie co tydzień spotyka się, tzw. grupa literacka. Na zajęciach prowadzonych przez panią
dr K.- notabene krytyka literackiego omawiane są nowości w literaturze
polskiej, a ostatnio wydanych głównie w regionie, w którym obecnie mieszkam, bo
sporo takowych w minionym roku się już ukazało.
Moje autorskie odwiedziny
zapowiadały się na tyle korzystnie, że zebrani słuchacze znali już treść mojej
ostatniej książki – Wiza do Nowego Jorku. Egzemplarze zostały im udostępnione z
depozytu Oddziału ZLP i było to ogromnie sympatyczne, coś w rodzaju omawiania
uprzednio zadanej lektury. Ale… nie zupełnie tak, bo to oni mnie odpytali, a
niektórzy, nawet z notatkami na stole byli wprost rewelacyjnie przygotowani!
Już od wejścia otoczyła mnie
przyjazna atmosfera, wśród której dwadzieścia trzy starsze panie i dwóch w
podobnym wieku panów przyglądało mi się z zainteresowaniem. ( Moja dobra
znajoma, gdy jej o tym spotkaniu opowiadałam spytała mnie czy nie miałam tremy
tak na forum rozmawiać i w ogóle. Przypomniałam jej czas, gdy byłam jeszcze
nauczycielką, a moim forum było dwadzieścia osiem par wpatrzonych we mnie oczu,
a bywali także i ich rodzice.)
I tak się złożyło, że pierwsze
pytanie zostało mi postawione przez panią, która była emerytowaną polonistką, a jej mąż
artystą plastykiem. Dotyczyło mojego fachu, który zamieniłam na pisanie książek.
Pani D. czytając moją Wizę odniosła wrażenie, że plastyczne uzdolnienia
przemycam do literatury: począwszy od okładki, którą sama zaprojektowałam,
poprzez różne formy literackie, jakie stosuję w całej treści książki… Spróbowałam wyjaśnić jak to się dzieje i przyznaję, że zrobiłam to z
przyjemnością, bo przecież tak zupełnie od sztuki się nie oddaliłam. W
minionych latach, podczas mojego pobytu w Niemczech powstało kilkanaście większych
i mniejszych
moich Tiffany i rozmowa zeszła nam na technikę wykonywania szklanych obrazów i
zawieszek, a także na moje pierwsze dwie książki, w których ten „niemiecki
czas” jest zawarty. Pod koniec sympatycznej dyskusji pani D. nazwała moją Wizę do
Nowego Jorku nowatorskim gatunkiem literackiego kolażu. Przyznam, że bardzo mi
się to określenie spodobało. Dlaczego literacki kolaż? Wynikało to też z opisu,
który umieściłam na odwrocie okładki mojej książki:
Wiza do Nowego Jorku zawiera
historie związków i miłości – tych prawdziwych i toksycznych, realnych i
internetowych. Opowiada o podróżach moich bohaterów, rozstaniach i przesłaniach
z zaświatów, o namiętności, przestępstwach, zdradzie i niewyczerpanej nadziei.
Prawdziwe wydarzenia splata literacka fikcja, moja poezja i szczypta
metafizyki.
I taki kolaż z mojego życia
wzięty, od pewnego poniedziałku nazywa się nowatorskim gatunkiem – literackim
kolażem J
Pan J., który następnie zabrał
głos zacytował z mojej Wizy kilka zdań dotyczących erotycznych przeżyć jej
bohaterów, więc ja też je zamieszczę:
~ Noce z nią przypominały
zanurzenie w cieplej wodzie, która rozpływała się po całym ciele. Jej drobne
stopy gładziły jego pośladki i cieszył się, że odczuwa ich zbliżenia podobnie
jak on. Tak przynajmniej mówiła, że z nim jest wspaniale. Wierzył, że kiedyś
przestanie jej przeszkadzać i to, że na końcu każdego miłosnego aktu Wiktor rzuca
głowa jak źrebak.~
Po zacytowaniu fragmentu, mój
czytelnik pokręcił sceptycznie głową, stwierdzając, że nie wie, czy to tak w
życiu naprawdę może być. Tu zacytował dwa wersy z pewnego rozdziału, a potem dodał: - "i ta scena na plaży i po burzy… czy tak się ludziom zdarza, jak w moim wierszu":
~ gdy w ramionach twoich się
obudzę
stanie się nam kremowo – biszkoptowo –
słodko ~
Znów nastąpiło pełne
niedowierzania kręcenie głową pana J.
Przyznam sama, trochę tu infantylnie przesłodziłam, ale jeśli moja bohaterka tak chciała mieć... byłam bezradna :)
Przyznam sama, trochę tu infantylnie przesłodziłam, ale jeśli moja bohaterka tak chciała mieć... byłam bezradna :)
Jeszcze, gwoli mojemu wyjaśnieniu: scena na plaży, str.102 jest pięknym spełnieniem
rodzącego się uczucia między Jeremim i Leonią.)
Poza tym panu J. treść książki
podobała się, a najbardziej moje krótkie relacje dotyczące zwiedzania NY,
szczególnie z Ellis Island, bo dotąd nie wiedział, że istnieje tam coś takiego jak
Ściana Honoru, gdzie imigranci umieszczali swoje nazwiska.
Odpowiadając, musiałam obronić
moje erotyczne, książkowe sceny, zapewniając, że uczucie nawet w wieku
dojrzałym może być intensywnie odczuwane, podobnie jak to zdarzyło się Wiktorowi,
a później Leonii i Jeremiemu.
A gdy już mowa o Wiktorze, kilka
pań oburzonych na jego postępowanie i niewierność zauważyło, że Leonia bardzo
słusznie postąpiła opuszczając drania i zabierając mu przywiezioną z Polski krakowską
kiełbasę oraz słoiczki powideł! Pytały też, czy przepis na powidła śliwkowe z
dodatkiem amaretto, to mój własny, bo zapisały go już sobie, a pod koniec
spotkania padło odwieczne pytanie, które słyszy chyba każdy lub prawie każdy
autor: ile jest prawdy w moim pisaniu?
Czy miałam siostrę bliźniaczkę,
dlaczego książka nie zawiera kolorowych zdjęć z Nowego Jorku i czy ten
wspaniały Jeremi istnieje naprawdę, no i co z nimi dalej będzie?
Na tyle, na ile mogłam,
zdradziłam mój warsztat pisarski… Wierzcie mi drodzy czytelnicy, to było przemiłe
spotkanie i wszystkim uczestnikom serdecznie za nie podziękowałam.
Następnego popołudnia w WiMBP im.
Zbigniewa Herberta ( jak plakat na moim wcześniejszym zaproszeniu głosił)
odbyło się następne spotkanie, istny fajerwerk literacki! Sześciu autorów i
moja damska osoba, tematyka popełnionych dzieł różnista: od tomików poezji i
satyry, przez beletrystykę do obszernego dzieła historycznego liczącego ok.600
stron napisanego przez najstarszego z naszego grona autora. I znów
zainteresowanie słuchaczy i czytelników ogromne, niektórzy z przyjemnością
zabrali nasze książki do domu.
Myślę teraz nad
zdaniem podsumowującym moje dwa ostatnie, autorskie dni…
Zadowolenie z siebie samego jest połową
szczęścia? No właśnie – z siebie, i pozytywnych reakcji moich czytelników.
Bardzo Wam za nie dziękuję.
Anna
Strzelec
PS. To moja chwila wspomnień, zanim ukazała się kontynuacja Wizy do Nowego Jorku, czyli ~ Okno z widokiem na Prowansję ~.
Zainteresowanych zapraszam:
www.e-bookowo.pl
Jeszcze jest kilka egzemplarzy wydania papierowego!!!
Na wznowienie trzeba będzie trochę poczekać... :(
.......................................................................................
Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością Twoją relację:) Gratuluję udanego spotkania autorskiego:)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję Olu :) Innym autorom mogę życzyć podobnej atmosfery spotkania, a szczególnie młodym debiutantom :)
OdpowiedzUsuńBrawo! Jakże miło mi znać tak do-cenioną Autorkę! to chyba najmilsze, co może Pisarza spotkać - zainteresowanie, dyskusja, wyrazy sympatii......A Pan J. niech już tak nie kiwa głową.... wszystko w takim razie jeszcze przed Nim!!!!! Przepiękne sceny dojrzałej miłości to jeden z najcenniejszych filarów Wizy i jej dalszych częsci....Pozdrawiam - dojrzała ...Ewa
OdpowiedzUsuńChodzę na spotkania autorskie, zwłaszcza lokalnych twórców i zawsze sprawia mi to przyjemność. Miło mi wiedzieć, że druga strona też to lubi. Miło mi też widzieć że u Ciebie Haniu także ciepło i serdecznie, listopadową porą
OdpowiedzUsuńDzięki Pellegrino! Cieszę się, że jesteś!
OdpowiedzUsuńSerdeczności wiele! <3
Nigdy nie bylam na takim spotkaniu...
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
judyta
Judytko! Odwiedzasz za to mnie tutaj często... Nasze spotkania wiele dla mnie znaczą... a reszta, to już siła wyobraźni, jeśli na razie inaczej być nie może...
OdpowiedzUsuńBardzo ciepło pozdrawiam
Hania