Moje motto pozostaje niezmienne: ZADOWOLENIE Z SIEBIE SAMEGO JEST POŁOWĄ NASZEGO SZCZĘŚCIA...

czwartek, 19 kwietnia 2012

Nie tylko dla Ewy K. ale przede wszystkim :) OKNO Z WIDOKIEM NA PROWANSJĘ - fragment...


                                               ***

─ Wiesz, ten dzień nie tylko jest świątecznym przygotowaniem tradycyjnych pyszności, ale i radością spotkania się z całą rodziną. W Nowym Jorku będzie kolorowa parada, pójdą postacie z bajek i komiksów. Pojedziemy zobaczyć, dziewczynkom  na pewno się spodoba. W sumie jest to oficjalne ogłoszenie okresu przedświątecznego i wielka wyprzedaż w sklepach. Możesz sobie wyobrazić jaka następuje potem inwazja na sklepy z ciuchami.
Roześmiali się.
─ Jak się tutaj czujesz? ─ zapytał niewinnie. Zamiast wypytywać Lejn o wrażenia i zamiary jej córki, chciał sprowadzić ich pogawędkę w bardziej osobistym kierunku, nie spodziewając się, że za chwilę rozmowa przyjmie poważną formę zwierzeń. Najprawdopodobniej takiej właśnie godziny Iwonie brakowało. 
─ Masz na myśli knajpę, kontynent, czy was wszystkich?
─ Ogólnie biorąc… zaczął, ale ona spontanicznie przerwała mu: ─ ogólnie biorąc jest ciekawie, po prostu inaczej. Dla mnie i dziewczynek oczywista radość spotkania Leni, poznanie ciebie, tymczasowo spora zmiana, wyjście z atmosfery napięcia i niepokoju.
Była teraz wulkanem szczerości.
─ Starałam się aby jak najmniej złych wieści do Marysi i Mariki dotarło. One jeszcze takie małe. Na tego typu życiowe dramaty mają jeszcze czas, a najlepiej, by nigdy podobnych na swoich życiowych drogach nie spotkały. Chociaż… żaden wiek nie jest właściwy, aby umieć znosić cierpienie, prawda? Do tego się nie dojrzewa. Nigdy nie jest łatwiej. Moja matka mówiła ci co się stało?
─ Tak, bardzo przeżywała rozkład twojej rodziny.
─ Nie opowiadałam jej, milczałam, wiesz jak to jest, czasem najbliższych próbuje się oszczędzić, ale to trwało i dla mnie stawało się nie do wytrzymania. Moje małżeństwo z Robertem wisiało na włosku, ale też i z innych powodów. Problemem nie była już przysłowiowa niezakręcona tubka pasty do zębów lub rzucony na podłogę ręcznik w łazience. Wzruszyła ramionami: ─ Nie chcę się teraz w damsko - męskie problemy zagłębiać.
Spojrzała na Jeremiego i dodała zdanie, które kiedyś usłyszał od Lejn: ,, małżeństwo powinno bazować na intymności”… 
Milczał, więc opowiadała dalej: 
─ Przysłowiowa bomba wybuchła, gdy mama zakotwiczyła już tutaj. Czułam się rozgoryczona i bardzo samotna, ale na szczęście była Patrycja, której mogłam się wypłakać.
─ Leni robiła sobie ogromne wyrzuty, że musiałaś to sama znosić. Były momenty, że chciała do was wracać.
─ Tak, matkom się czasem wydaje, że przyjadą i zeszyją wszystko, co się podarło. Uśmiechnęła się. ─ Wiedziałam i mówiłam jej, że to nie ma sensu, by wracała. Zresztą – wtedy byliście już razem.


Pomyślał teraz o wdzięczności, jaką powinien dla Iwony odczuwać, że udźwignęła sama ten balast, jaki los zrzucił jej na plecy… Gdyby reakcja młodej kobiety była inna, samolot z Lejn na pokładzie już dawno wylądowałby na Okęciu…  
Przerwała na chwilę, dziobnęła parę razy widelczykiem szarlotkę i wracając do tematu, powiedziała:
─ A wiesz, że ja nigdy nie przypuszczałam, że mój mąż może być zdolny do takich przekrętów? Żyje się z człowiekiem dziesięć lat i nagle przekonuje, że prawie go nie zna...
Oboje znów zamyślili się.
─ Czym zajmowałaś się w kraju?─ zapytał.
─ Masz teraz na myśli naszą sytuację finansową? - uśmiechnęła się.─ Niektórzy zaczynają kombinować, gdy braknie w domu na życie, ale u nas było wystarczająco, powiedziałabym powyżej średniej. Robert po farmacji, a ja wystudiowałam biologię z chemią. Gdy Marika poszła do przedszkola, rozpoczęłam pracę w kosmetycznej firmie Yonelle. Zostałam kierowniczką jednego z działów, a Robert od niedawna zatrudnił się w firmie, która współpracowała z Centrafarm w Holandii i importowała leki. Taki równoległy przepływ medykamentów i wspomaganie aptek w naszym kraju był możliwy od 1 maja 2004 roku, kiedy Polska przystąpiła do Wspólnot Europejskich. Ustawy EFTA[1] zezwalają na import leków, przepakowywanie ich z tłumaczeniem ulotek na język polski z zachowaniem oryginalnej wersji do wglądu itd. 
Do naszej rodzinnej skarbonki wpływało wystarczająco dużo kasy na nas czworo.
─  Gdzie był więc problem? ─ Jeremi pokręcił głową ze zdziwieniem. ─ Napijesz się soku? Kiwnęła potakująco głową.
Ciemnoskóra kelnerka przyniosła dwie duże szklanki wypełnione pysznym, kalifornijskim sokiem, który smakował jakby był świeżo wyciśnięty z kilograma pomarańcz. Tak przynajmniej stwierdziła, zaraz po przyjeździe do NY Marysia.
Iwona zlikwidowała nim uczucie suchości w ustach. Powrót do minionych miesięcy stał się męczący i zaczęła ją samą dziwić szczerość, którą obdarowała tego poniekąd obcego mężczynę. Nie wypadało teraz zakończyć opowiadania, spłycić temat rozmowy tak po prostu i bez przyczyny. A zresztą, co tam, niech wie. 
─ Gdzie był problem, pytasz? W głowach im się poprzewracało! Nieustanne dążenie do luksusu!
─ Komu?
─ Robertowi i facetom, którzy z nim pracowali. Razem z lekami przyjeżdżała marihuana, aż pewnego razu pieski na cle wywęszyły ich transport. Ciąg dalszy jak w filmie o przemycie narkotyków, rozprawa, wyrok.
─ Odwiedziłaś go w więzieniu?
─  Poszłam  raz. Smutne to było spotkanie i chyba niepotrzebne. Takie momenty poruszają w ludziach wszystkie najczulsze struny. Jest się prawie zdolnym wybaczyć, zapomnieć o tym, co było złe… Bez złości dławił mnie żal, że właśnie nas spotkał taki koniec, bo my przecież kiedyś bardzo się kochaliśmy…
Milczeli przez chwilę. Iwona patrzyła w przestrzeń, gdzie za oknem coraz to nowi ludzie pakowali swoje zakupy do bagażników samochodów, niektórzy nawoływali dzieci do wsiadania, jakaś mama pocieszając malucha, który upuścił swojego loda na chodnik , wycierała mu t-short i obiecywała, że zaraz kupi nowego.
─ Jak wytłumaczyłaś dziewczynkom nieobecność taty?
─ Nie wiem, czy dobrze i wlaściwie, ale powiedziałam, że wyjechał służbowo w daleką podróż. Robert często był nieobecny w domu, że nie zrobiło to na nich wielkiego wrażenia. Tak myślę. Potrząsnęła głową.─  Ale to jest tłumaczenie wymijające i wykrętne . Będzie funkcjonowało przez krótki czas. Kiedyś trzeba będzie powiedzieć im smutną prawdę.
─ Na ile lat?
─ Na cztery…
                             ***

Wydała mi się teraz taka krucha i bezbronna, że miałem ochotę objąć ją i przytulić, ale powstrzymałem się. Nie chciałem stwarzać dwuznacznej sytuacji, ani też wprowadzać jej w zakłopotanie, bo taka prawdopodobnie byłaby Iwony reakcja. W końcu byłem tylko starszym panem, Morelowym zakochanym w jej matce. Rozmyślałem tak patrząc na nią, ale ona znów potrząsnęła głową, jakby tym gestem próbowała przegonić natrętne myśli i powiedziała:
─ Wiesz, często myślę, że jest na świecie miejsce każdemu z ludzi przeznaczone, za którym  podświadomie tęsknimy. Powinno być!! ─ zaakcentowała. Znasz takie?
Zadała mi pytanie bardzo intymne, dotyczące  moich planów, bo jak mówiła kiedyś Lejn, w naszym wieku nie ma już marzeń. Są tylko plany, które mogą być spełnione, albo i nie, w zależności od wielu okoliczności. I co mam jej córce teraz odpowiedzieć? Że w dalszym ciągu marzy mi się powrót do Prowansji?
Uśmiechnął się i wypił do końca wystygłą już kawę.
─ A compter d'aujourd'hui non. Je suis comme un poissson dans l'eau [2].
─ Jak prawdziwy ichtiolog.  Odpowiedziała mu z uśmiechem.─ Chodź, wracamy, mama będzie się denerwować, a dziewczynki z pewnością też są niespokojne.
Gdy byli przed domem powiedziała mu patrząc poważnie, prosto w oczy:
─ Dziękuję ci. Fajny facet jesteś.
 Zanim zdążył coś stosownego odpowiedzieć, dodała: ─ moja matka kocha cię, nie zmarnuj tego. I wysiadła szybko, by nie zauważył wzruszenia, które nagle ścisnęło jej gardło.

                                     ***
─ Marysia, Marika, Mamo!
Nikt się nie odezwał. Pobiegła na piętro. W ich pokoju Leonia spała na kanapce przykryta kocem z Kubusiem Puchatkiem, który Jeremi kupił wczoraj jej córeczkom. Zbiegła na dół i zaglądając na taras, krzyknęła:
 ─ Sally!
 Zamiast oczekiwanego szczeknięcia, ciche tykanie zegara nad kominkiem.
Jeremi wnosił torby z zakupami.
─ Co się dzieje?
─ Dziewczynek nie ma, psa nie ma, a Leni śpi na górze.
─ Spokojnie, Cherie ─ uśmiechnął się. Może znudziło im się na nas czekać i poszły z Sally na spacer. Z nią nie zginą. Pomożesz?
─ Sorry.Tak.
 ─ Zakupy są jeszcze w bagażniku.
Spokojny ton głosu Jeremiego wcale jej nie uspokoił. Miała ochotę pobiec na górę, potrząsnąć śpiącą matką i zapytać co to wszystko ma znaczyć, ale jednocześnie było jej żal Leonii. Zasnęła, więc była zmęczona… a smarkule mogłyby chociaż kartkę zostawić o swoich popołudniowych zamiarach podczas Iwony i Jeremiego nieobecności.
Wchodząc z resztą zakupów do kuchni, zauważyła karteczkę, jakby zgodnie z jej życzeniem teraz wyczarowaną. Wyrwana z notesika z  Kubusiem Puchatkiem leżała na stole, a na niej widniało kilka kolorowych słów wyjaśnienia. Poznała pismo Mariki, która donosiła:  POSZLMY  NA SPACER. Odetchnęła z ulgą i z uśmiechem pokazała Jeremiemu, który napełniał niektórymi, zakupionymi wiktuałami lodówkę. Przeczytał, powiedział; ─ no widzisz jakie masz mądre córeczki. Potem objął Iwonę, pogłaskał jak dorosłe dziecko po włosach i ze słowami: ─  dzielna dziewczyna jesteś ─ wyszedł z kuchni.
                               
                                ***
Miała ochotę zapalić papierosa, choć już dawno rzuciła palenie, miała ochotę dalej rozmawiać, żalić się, może nawet popłakać, ale nie było nikogo, kto mógłby ją wysłuchać…
Zarzuciła ciepły sweter na ramiona i wyszła przed dom, postanawiając rozejrzeć się za dziewczynkami. Znów poczuła niepokój w sercu, myśląc cóż to za pomysł przyszedł im do głowy i w którą stronę mogły się udać. Ulica była prawie pusta, z wyjątkiem dużego auta stojącego przed posesją  graniczącą z domkiem wynajmowanym przez Jeremiego i Leonię. Jak głosiły brązowe , reklamowe napisy i ryciny mebli znajdujące się na samochodzie, służył on do pomocy w przeprowadzkach. Żadnych osób kręcących się wokół auta nie było jednak widać, za to gdzieś z oddali dobiegało radosne szczekanie psa.



Wyprawa na pocz



─ Zobacz jak przyjemnie nazywa się ten mniejszy, czerwony!
─ ANGELIKA ─ przeczytała Marika głośno sylabizując nazwę pasażerskiego statku, umieszczoną na burcie. W górze, na maszcie powiewała amerykańska flaga.
Ciemnoskóry chłopiec wycierający szmatą schodki prowadzące do kajut pod pokładem słysząc głosy dziewczynek, odwrócił się w ich stronę i spojrzał z zainteresowaniem. ,,Helou” powiedział z uśmiechem. Marysia pomyślała, że jak przed klasówką z angielskiego stanęła przed kolejną próbą, o której przecież wiedziała, że musiała być zaliczona.
─ ,,Helou” ─ odpowiedziała. Nastolatek wrzucił szmatę do stojącego wiaderka, wytarł ręce w kraciasty ręcznik wiszący na bramce do wejścia i przybliżył się do burty statku, pokazując w szerokim uśmiechu białe, błyszczące zęby.
─ Co tu robicie?
─ Spacerujemy. Jak ci na imię?
─ Jerry, a tobie?
Marysia pomyślała, że dźwięk jej imienia może wydać się mało amerykański i on wymówi je na pewno ,,Małysza”.
─ Mary ─ powiedziała ─ i wskazując na stojącą obok siostrę dodała: ─ to jest Marika, a pies wabi się Sally. Widząc kwaśną minę siostry, która szturchnęła ją łokciem mówiąc z cicha: ─ czy ja jestem niemową? Zaraz pójdę do domu! ─ odszepnęła szybko: - sorry.
 Marika przyglądając się ciemnoskóremu chłopcu przypomniała sobie kreskówkę, którą lubiły oglądać z Marysią na TV Chanel w domu. Tom i Jerry. Tylko nie pamiętała czy Jerry był stale atakowaną myszą, czy też tym czarnym, nieznośnym kotem?
Jerry, który nic nie rozumiał z poprzedniej reakcji Mariki zapytał: ─ Skąd jesteście?
Teraz obie roześmiały się, wykrzykując:
─ Z daleka! Z Polski!
Popatrzył na nie z zaciekawieniem. Podobały mu się, tylko trochę dziwnie mówiły po angielsku.
─ Really?[1]
─ A wiesz, gdzie to jest? ─ zawołała Marysia
─ A wiem ─ odkrzyknął, pokazując jej jezyk.─ Polonia, czasem mamy kurs na Polonię.
 ─ Nie wierzę.
─ Ojej ─ zawołał i ponownie machnąwszy ręką zniknął w wejściu na pokład. Za chwilkę wrócił i podał Marysi kolorowy folder ze zdjęciami statku, wnętrza i kalendarzem rejsów.
─ Widzicie? ─ uśmiechał się triumfująco. ─ Mój ojciec tu pracuje, a ja czasem pływam razem z nim.
Dziewczynki oglądały z zaciekawieniem mały prospekt, a potem Marysia powiedziała: ─ Musimy już wracać, mogę to zabrać?
─ OK,─ powiedział i zapraszająco dodał ─ wpadnijcie jeszcze kiedyś, pokażę wam wnętrze.
─ OK, bye, bye!
Powędrowały szybko portową uliczką, wracając na skwer, a potem skręcając w tę właściwą alejkę, przy której stał budynek pocztowy, a tuż obok mieściła się straż pożarna.
─ Miałyśmy najpierw wysłać list, a ty wolałaś iść oglądać statki ─ mówiła Marika z wyrzutem. ─ Będą się nas wypytywać gdzie byłyśmy tak długo.
─ No to co, opowiemy o stateczkach.
Dzień był zimny, ale słoneczny. Od zatoki zawiewało porządnie, i gdy wchodziły do budynku pocztowego, orzeł z hałasem zatrzepotał skrzydłami.
─ Dobrze, że ma uwiązane, bo mógłby naprawdę odlecieć ─ zaśmiała się Marysia i podała młodej pani przy okienku list zaadresowany do cioci Patrycji i kilka kieszonkowych dolarów.
─ Air mail, please ─ dodała.
Przy ich wyjściu z budynku pocztowego, ptaszysko znów machnęło skrzydłami.
─ Chyba zacznie padać. Chodź, biegniemy ─ i złapała Marikę za rękę Jeśli już wrócili, albo babcia zdążyła się obudzić, to będzie afera.
─ Sally, go!
                            
                               ***    

Siedziałam pod rozłożystym  platanem, na którym od kilku minut nieznany ptak wyśpiewywał mi jeszcze jedną historię. Wymyśloną czy prawdziwą, któż to może wiedzieć? Ogarniało mnie uczucie wewnętrznego spokoju, prawdziwego, psychicznego relaksu... Ten zapach, jaka odurzająca, aromatyczna terapia…
Skąd ja się tutaj wzięłam?
Przede mną rozciągało się bezkresne, lawendowe pole… Na horyzoncie przybierało ono powoli barwę  ciemnoliliową i stamtąd w moim kierunku, pośrodku jakby niedbale już wcześniej wytyczonej, wąskiej ścieżki nadchodziła postać… Jak ciemny wykrzyknik wśród lawendowego ukojenia! W miarę zbliżania się do mnie, przybierała kształt kobiecej sylwetki. Jej długa granatowa suknia podkreślała szczupłość, splątane włosy były też długie i ciemne… Widok ten zakłócił równowagę lawendowego pola, wprowadził niepokój w moje popołudnie… Nie widziałam jeszcze dokładnie rysów jej twarzy, ale czułam już obecność nieznajomej i to, że z daleka patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem ciemnych oczu … Wstałam i zawołałam głośno : ─ Madame, madame! Zamierzałam jej powiedzieć, żeby sobie stąd poszła, bo depcze naszą lawendę, którą przecież posadził dla mnie Jeremi, niszczy moją legendę o Prowansji… a ona zatrzymała się , wykonując ręką gest, jakby chciała zaprotestować i coś powiedzieć… Nie zauważyłam, że już dawno umilkł ptak, a podmuchy wiatru, których przedtem nie odczuwałam, spowodowały  falowanie lawendowych roślin.
I wtedy usłyszałam nadchodzącą burzę. Nad moją głową neonowa błyskawica przecięła nagle grafitowe niebo. Spadły pierwsze krople deszczu… Madame odwróciła się bez słowa i zaczęła wolno oddalać, a ja pomyślałam, że teraz już na amen podepcze nam wilgotne lawendy i nie dowiem się dlaczego szła w moim kierunku…
 Powinnam wracać zanim przemoknę, dobrze byłoby czymś się osłonić przed deszczem i czując cienką miękkość pod palcami naciągnęłam sobie koc z Kubusiem Puchatkiem na głowę.
─ Co ty robisz, Cherie ─ usłyszałam głos Jeremiego.
Otworzyłam oczy. Nie było lawendowego pola, nie padał deszcz, a Morelowy siedział obok mnie, na brzegu kanapki w pokoju dziewczynek. Wracając wolno do rzeczywistości, odetchnęłam z ulgą, podczas gdy on patrzył na mnie z niepokojem. Kocham tę troskę w jego oczach i nie chcąc go niczym martwić, uśmiechnęłam się:
─ Pardon, wprost nieprzyzwoicie usnęłam i śniło mi się, że pada deszcz.
─ Naprawdę pada, ciśnienie spadło, dlatego czułaś się zmęczona ─ powiedział.─ Posuniesz się trochę? Chciałbym też zaprzyjaźnić się z Puchatkiem...

─ Czemu taka cisza w domu? Jesteśmy sami? Powoli wracała mi świadomość minionego popołudnia , mojego braku odpowiedzialności, jaki wykazałam, gdy podczas nieobecności mojej córki i Jeremiego zamiast opiekować się wnuczkami, zasnęłam sobie beztrosko.
Pomyślałam o moim śnie i niepokój związany ze spotkaniem tajemniczej osoby, którą nazwałam ,,Madame” znów powrócił.
………………………………………………
 Anna Strzelec
Okno z widokiem na Prowansję  ( w pisaniu )
………………………………………………………………


[1] Naprawdę? ( ang.)



                                 


[1] Europejskiego Porozumienia o Wolnym Handlu (EFTA)
[2] na dzień dzisiejszy nie. Czuję się tu szczęśliwy jak ryba w wodzie      ( franc.)

10 komentarzy:

  1. Dziękuję Ci serdecznie za dedykację kolejnego "kawałka" ciasta.... Haniu, litości, nie rozgrzewaj ciekawości do granic, tyle tam się dzieje, a jeszcze do Prowansji w ogóle nie wyjechali, o rany!
    Z wielką niecierpliwością czekam na całość!
    Ewa K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że emocje sięgają zenitu :) Dzisiaj śniła mi się Rachel Thompson. A kto to? Cierpliwości, dowiecie się niebawem...

      Usuń
  2. Oj, nie tylko pani czeka! :-) Czy z tego zrobi się krimi? Pozdrawiam, Zosia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj
    Przeczytałam z przyjemnością- dziękuję :)
    Pozdrawiam gorąco :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chciałabym spotkać w życiu taki ideał, jak ten książkowy Jeremi. Czy to możliwe? Pozdrawiam, Magda.

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam Pani Magdo. Myślę, że tak. Wielu jest wartościowych mężczyzn na świecie :) pewnie trzeba jeszcze trochę poczekać, a szczęście zapuka do Pani drzwi, czego życzę serdecznie w imieniu Leonii :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobrze, bardzo dobrze...;-)

    OdpowiedzUsuń

DYSTRYBUCJA:

Moje książki można zamawiać mailowo pod adresem:
strzelec-anna@wp.pl

oraz: www.e-bookowo.pl - wersje ebooka i papierowe.

Łączna liczba wyświetleń

Popularne posty


Popularne posty

Popularne posty