***
─ Wiesz, ten dzień nie tylko jest świątecznym
przygotowaniem tradycyjnych pyszności, ale i radością spotkania się z całą
rodziną. W Nowym Jorku będzie kolorowa parada, pójdą postacie z bajek i
komiksów. Pojedziemy zobaczyć, dziewczynkom
na pewno się spodoba. W sumie jest to oficjalne ogłoszenie okresu
przedświątecznego i wielka wyprzedaż w sklepach. Możesz sobie wyobrazić jaka
następuje potem inwazja na sklepy z ciuchami.
Roześmiali się.
─ Jak się tutaj czujesz? ─ zapytał niewinnie.
Zamiast wypytywać Lejn o wrażenia i zamiary jej córki, chciał sprowadzić ich
pogawędkę w bardziej osobistym kierunku, nie spodziewając się, że za chwilę
rozmowa przyjmie poważną formę zwierzeń. Najprawdopodobniej takiej właśnie
godziny Iwonie brakowało.
─ Masz na myśli knajpę, kontynent, czy was
wszystkich?
─ Ogólnie biorąc… zaczął, ale ona
spontanicznie przerwała mu: ─ ogólnie biorąc jest ciekawie, po prostu inaczej.
Dla mnie i dziewczynek oczywista radość spotkania Leni, poznanie ciebie,
tymczasowo spora zmiana, wyjście z atmosfery napięcia i niepokoju.
Była teraz wulkanem szczerości.
─ Starałam się aby jak najmniej złych wieści
do Marysi i Mariki dotarło. One jeszcze takie małe. Na tego typu życiowe
dramaty mają jeszcze czas, a najlepiej, by nigdy podobnych na swoich życiowych
drogach nie spotkały. Chociaż… żaden wiek nie jest właściwy, aby umieć znosić
cierpienie, prawda? Do tego się nie dojrzewa. Nigdy nie jest łatwiej. Moja
matka mówiła ci co się stało?
─ Tak, bardzo przeżywała rozkład twojej
rodziny.
─ Nie opowiadałam jej, milczałam, wiesz jak to
jest, czasem najbliższych próbuje się oszczędzić, ale to trwało i dla mnie
stawało się nie do wytrzymania. Moje małżeństwo z Robertem wisiało na włosku,
ale też i z innych powodów. Problemem nie była już przysłowiowa niezakręcona
tubka pasty do zębów lub rzucony na podłogę ręcznik w łazience. Wzruszyła
ramionami: ─ Nie chcę się teraz w damsko - męskie problemy zagłębiać.
Spojrzała na Jeremiego i dodała zdanie, które
kiedyś usłyszał od Lejn: ,, małżeństwo powinno bazować na intymności”…
Milczał, więc opowiadała dalej:
─ Przysłowiowa bomba wybuchła, gdy mama
zakotwiczyła już tutaj. Czułam się rozgoryczona i bardzo samotna, ale na
szczęście była Patrycja, której mogłam się wypłakać.
─ Leni robiła sobie ogromne wyrzuty, że
musiałaś to sama znosić. Były momenty, że chciała do was wracać.
─ Tak, matkom się czasem wydaje, że przyjadą i
zeszyją wszystko, co się podarło. Uśmiechnęła się. ─ Wiedziałam i mówiłam jej,
że to nie ma sensu, by wracała. Zresztą – wtedy byliście już razem.
Pomyślał teraz o wdzięczności, jaką powinien dla Iwony odczuwać, że udźwignęła sama ten balast, jaki los zrzucił jej na plecy… Gdyby reakcja młodej kobiety była inna, samolot z Lejn na pokładzie już dawno wylądowałby na Okęciu…
Przerwała na chwilę, dziobnęła parę razy
widelczykiem szarlotkę i wracając do tematu, powiedziała:
─ A wiesz, że ja nigdy nie przypuszczałam, że
mój mąż może być zdolny do takich przekrętów? Żyje się z człowiekiem dziesięć
lat i nagle przekonuje, że prawie go nie zna...
Oboje znów zamyślili się.
─ Czym zajmowałaś się w kraju?─ zapytał.
─ Masz teraz na myśli naszą sytuację finansową?
- uśmiechnęła się.─ Niektórzy zaczynają kombinować, gdy braknie w domu na
życie, ale u nas było wystarczająco, powiedziałabym powyżej średniej. Robert po
farmacji, a ja wystudiowałam biologię z chemią. Gdy Marika poszła do
przedszkola, rozpoczęłam pracę w kosmetycznej firmie Yonelle. Zostałam
kierowniczką jednego z działów, a Robert od niedawna zatrudnił się w firmie,
która współpracowała z Centrafarm w Holandii i
importowała leki. Taki równoległy przepływ medykamentów i wspomaganie aptek w
naszym kraju był możliwy od 1 maja 2004 roku, kiedy Polska przystąpiła do
Wspólnot Europejskich. Ustawy EFTA[1]
zezwalają na import leków, przepakowywanie ich z tłumaczeniem ulotek na język
polski z zachowaniem oryginalnej wersji do wglądu itd.
Do naszej rodzinnej skarbonki wpływało
wystarczająco dużo kasy na nas czworo.
─ Gdzie
był więc problem? ─ Jeremi pokręcił głową ze zdziwieniem. ─ Napijesz się soku?
Kiwnęła potakująco głową.
Ciemnoskóra kelnerka przyniosła dwie duże
szklanki wypełnione pysznym, kalifornijskim sokiem, który smakował jakby był
świeżo wyciśnięty z kilograma pomarańcz. Tak przynajmniej stwierdziła, zaraz po
przyjeździe do NY Marysia.
Iwona zlikwidowała nim uczucie suchości w
ustach. Powrót do minionych miesięcy stał się męczący i zaczęła ją samą dziwić
szczerość, którą obdarowała tego poniekąd obcego mężczynę. Nie wypadało teraz
zakończyć opowiadania, spłycić temat rozmowy tak po prostu i bez przyczyny. A
zresztą, co tam, niech wie.
─ Gdzie był problem, pytasz? W głowach im się
poprzewracało! Nieustanne dążenie do luksusu!
─ Komu?
─ Robertowi i facetom, którzy z nim pracowali.
Razem z lekami przyjeżdżała marihuana, aż pewnego razu pieski na cle wywęszyły
ich transport. Ciąg dalszy jak w filmie o przemycie narkotyków, rozprawa,
wyrok.
─ Odwiedziłaś go w więzieniu?
─
Poszłam raz. Smutne to było
spotkanie i chyba niepotrzebne. Takie momenty poruszają w ludziach wszystkie
najczulsze struny. Jest się prawie zdolnym wybaczyć, zapomnieć o tym, co było
złe… Bez złości dławił mnie żal, że właśnie nas spotkał taki koniec, bo my
przecież kiedyś bardzo się kochaliśmy…
Milczeli przez chwilę. Iwona patrzyła w
przestrzeń, gdzie za oknem coraz to nowi ludzie pakowali swoje zakupy do
bagażników samochodów, niektórzy nawoływali dzieci do wsiadania, jakaś mama
pocieszając malucha, który upuścił swojego loda na chodnik , wycierała mu
t-short i obiecywała, że zaraz kupi nowego.
─ Jak wytłumaczyłaś dziewczynkom nieobecność
taty?
─ Nie wiem, czy dobrze i wlaściwie, ale
powiedziałam, że wyjechał służbowo w daleką podróż. Robert często był nieobecny
w domu, że nie zrobiło to na nich wielkiego wrażenia. Tak myślę. Potrząsnęła
głową.─ Ale to jest tłumaczenie
wymijające i wykrętne . Będzie funkcjonowało przez krótki czas. Kiedyś trzeba
będzie powiedzieć im smutną prawdę.
─ Na ile lat?
─ Na cztery…
***
Wydała mi się teraz taka krucha i bezbronna,
że miałem ochotę objąć ją i przytulić, ale powstrzymałem się. Nie chciałem
stwarzać dwuznacznej sytuacji, ani też wprowadzać jej w zakłopotanie, bo taka
prawdopodobnie byłaby Iwony reakcja. W końcu byłem tylko starszym panem,
Morelowym zakochanym w jej matce. Rozmyślałem tak patrząc na nią, ale ona znów
potrząsnęła głową, jakby tym gestem próbowała przegonić natrętne myśli i
powiedziała:
─ Wiesz, często myślę, że jest na świecie
miejsce każdemu z ludzi przeznaczone, za którym
podświadomie tęsknimy. Powinno być!! ─ zaakcentowała. Znasz takie?
Zadała mi pytanie bardzo intymne,
dotyczące moich planów, bo jak mówiła
kiedyś Lejn, w naszym wieku nie ma już marzeń. Są tylko plany, które mogą być
spełnione, albo i nie, w zależności od wielu okoliczności. I co mam jej córce
teraz odpowiedzieć? Że w dalszym ciągu marzy mi się powrót do Prowansji?
Uśmiechnął się i wypił do końca wystygłą już
kawę.
─ A compter d'aujourd'hui non. Je suis comme
un poissson dans l'eau [2].
─ Jak prawdziwy ichtiolog. Odpowiedziała mu z uśmiechem.─ Chodź,
wracamy, mama będzie się denerwować, a dziewczynki z pewnością też są
niespokojne.
Gdy byli przed domem powiedziała mu
patrząc poważnie, prosto w oczy:
─ Dziękuję ci. Fajny facet jesteś.
Zanim
zdążył coś stosownego odpowiedzieć, dodała: ─ moja matka kocha cię, nie zmarnuj
tego. I wysiadła szybko, by nie zauważył wzruszenia, które nagle ścisnęło jej
gardło.
***
─ Marysia, Marika, Mamo!
Nikt się nie odezwał. Pobiegła na piętro. W
ich pokoju Leonia spała na kanapce przykryta kocem z Kubusiem Puchatkiem, który
Jeremi kupił wczoraj jej córeczkom. Zbiegła na dół i zaglądając na taras,
krzyknęła:
─
Sally!
Zamiast
oczekiwanego szczeknięcia, ciche tykanie zegara nad kominkiem.
Jeremi wnosił torby z zakupami.
─ Co się dzieje?
─ Dziewczynek nie ma, psa nie ma, a Leni śpi
na górze.
─ Spokojnie, Cherie ─ uśmiechnął się. Może
znudziło im się na nas czekać i poszły z Sally na spacer. Z nią nie zginą.
Pomożesz?
─ Sorry.Tak.
─
Zakupy są jeszcze w bagażniku.
Spokojny ton głosu Jeremiego wcale jej nie
uspokoił. Miała ochotę pobiec na górę, potrząsnąć śpiącą matką i zapytać co to
wszystko ma znaczyć, ale jednocześnie było jej żal Leonii. Zasnęła, więc była
zmęczona… a smarkule mogłyby chociaż kartkę zostawić o swoich popołudniowych
zamiarach podczas Iwony i Jeremiego nieobecności.
Wchodząc z resztą zakupów do kuchni, zauważyła
karteczkę, jakby zgodnie z jej życzeniem teraz wyczarowaną. Wyrwana z notesika
z Kubusiem Puchatkiem leżała na stole, a
na niej widniało kilka kolorowych słów wyjaśnienia. Poznała pismo Mariki, która
donosiła: POSZLIŚMY NA SPACER. Odetchnęła z ulgą i z
uśmiechem pokazała
Jeremiemu, który napełniał niektórymi, zakupionymi wiktuałami lodówkę.
Przeczytał, powiedział; ─ no widzisz jakie masz mądre córeczki. Potem objął
Iwonę, pogłaskał jak dorosłe dziecko po włosach i ze słowami: ─ dzielna dziewczyna jesteś ─ wyszedł z kuchni.
***
Miała ochotę zapalić papierosa, choć już dawno
rzuciła palenie, miała ochotę dalej rozmawiać, żalić się, może nawet popłakać,
ale nie było nikogo, kto mógłby ją wysłuchać…
Zarzuciła ciepły sweter na ramiona i wyszła
przed dom, postanawiając rozejrzeć się za dziewczynkami. Znów poczuła niepokój
w sercu, myśląc cóż to za pomysł przyszedł im do głowy i w którą stronę mogły
się udać. Ulica była prawie pusta, z wyjątkiem dużego auta stojącego przed
posesją graniczącą z domkiem
wynajmowanym przez Jeremiego i Leonię. Jak głosiły brązowe , reklamowe napisy i
ryciny mebli znajdujące się na samochodzie, służył on do pomocy w
przeprowadzkach. Żadnych osób kręcących się wokół auta nie było jednak widać,
za to gdzieś z oddali dobiegało radosne szczekanie psa.
Wyprawa na pocztę
─ Zobacz jak przyjemnie nazywa się ten mniejszy, czerwony!
─ ANGELIKA ─ przeczytała Marika głośno sylabizując nazwę
pasażerskiego statku, umieszczoną na burcie. W górze, na maszcie powiewała
amerykańska flaga.
Ciemnoskóry chłopiec wycierający szmatą
schodki prowadzące do kajut pod pokładem słysząc głosy dziewczynek, odwrócił
się w ich stronę i spojrzał z zainteresowaniem. ,,Helou” powiedział z
uśmiechem. Marysia pomyślała, że jak przed klasówką z angielskiego stanęła
przed kolejną próbą, o której przecież wiedziała, że musiała być zaliczona.
─ ,,Helou” ─ odpowiedziała. Nastolatek wrzucił
szmatę do stojącego wiaderka, wytarł ręce w kraciasty ręcznik wiszący na bramce
do wejścia i przybliżył się do burty statku, pokazując w szerokim uśmiechu
białe, błyszczące zęby.
─ Co tu robicie?
─ Spacerujemy. Jak ci na imię?
─ Jerry, a tobie?
Marysia pomyślała, że dźwięk jej imienia może
wydać się mało amerykański i on wymówi je na pewno ,,Małysza”.
─ Mary ─ powiedziała ─ i wskazując na stojącą
obok siostrę dodała: ─ to jest Marika, a pies wabi się Sally. Widząc kwaśną
minę siostry, która szturchnęła ją łokciem mówiąc z cicha: ─ czy ja jestem
niemową? Zaraz pójdę do domu! ─ odszepnęła szybko: - sorry.
Marika
przyglądając się ciemnoskóremu chłopcu przypomniała sobie kreskówkę, którą
lubiły oglądać z Marysią na TV Chanel w domu. Tom i Jerry. Tylko nie pamiętała
czy Jerry był stale atakowaną myszą, czy też tym czarnym, nieznośnym kotem?
Jerry, który nic nie rozumiał z poprzedniej
reakcji Mariki zapytał: ─ Skąd jesteście?
Teraz obie roześmiały się, wykrzykując:
─ Z daleka! Z Polski!
Popatrzył na nie z zaciekawieniem. Podobały mu
się, tylko trochę dziwnie mówiły po angielsku.
─ Really?[1]
─ A wiesz, gdzie to jest? ─ zawołała Marysia
─ A wiem ─ odkrzyknął, pokazując jej jezyk.─
Polonia, czasem mamy kurs na Polonię.
─ Nie
wierzę.
─ Ojej ─ zawołał i ponownie machnąwszy ręką
zniknął w wejściu na pokład. Za chwilkę wrócił i podał Marysi kolorowy folder
ze zdjęciami statku, wnętrza i kalendarzem rejsów.
─ Widzicie? ─ uśmiechał się triumfująco. ─ Mój
ojciec tu pracuje, a ja czasem pływam razem z nim.
Dziewczynki oglądały z zaciekawieniem mały
prospekt, a potem Marysia powiedziała: ─ Musimy już wracać, mogę to zabrać?
─ OK,─ powiedział i zapraszająco dodał ─
wpadnijcie jeszcze kiedyś, pokażę wam wnętrze.
─ OK, bye, bye!
Powędrowały szybko portową uliczką, wracając
na skwer, a potem skręcając w tę właściwą alejkę, przy której stał budynek
pocztowy, a tuż obok mieściła się straż pożarna.
─ Miałyśmy najpierw wysłać list, a ty wolałaś
iść oglądać statki ─ mówiła Marika z wyrzutem. ─ Będą się nas wypytywać gdzie
byłyśmy tak długo.
─ No to co, opowiemy o stateczkach.
Dzień był zimny, ale słoneczny. Od zatoki
zawiewało porządnie, i gdy wchodziły do budynku pocztowego, orzeł z hałasem
zatrzepotał skrzydłami.
─ Dobrze, że ma uwiązane, bo mógłby naprawdę
odlecieć ─ zaśmiała się Marysia i podała młodej pani przy okienku list zaadresowany
do cioci Patrycji i kilka kieszonkowych dolarów.
─ Air mail, please ─ dodała.
Przy ich wyjściu z budynku pocztowego,
ptaszysko znów machnęło skrzydłami.
─ Chyba zacznie padać. Chodź, biegniemy ─ i
złapała Marikę za rękę Jeśli już wrócili, albo babcia zdążyła się obudzić, to będzie
afera.
─ Sally, go!
***
Siedziałam pod rozłożystym platanem, na którym od kilku minut nieznany
ptak wyśpiewywał mi jeszcze jedną historię. Wymyśloną czy prawdziwą, któż to
może wiedzieć? Ogarniało mnie uczucie wewnętrznego spokoju, prawdziwego,
psychicznego relaksu... Ten zapach, jaka odurzająca, aromatyczna terapia…
Skąd ja się tutaj wzięłam?
Przede mną rozciągało się bezkresne, lawendowe
pole… Na horyzoncie przybierało ono powoli barwę ciemnoliliową i stamtąd w moim kierunku,
pośrodku jakby niedbale już wcześniej wytyczonej, wąskiej ścieżki nadchodziła
postać… Jak ciemny wykrzyknik wśród lawendowego ukojenia! W miarę zbliżania się
do mnie, przybierała kształt kobiecej sylwetki. Jej długa granatowa suknia
podkreślała szczupłość, splątane włosy były też długie i ciemne… Widok ten
zakłócił równowagę lawendowego pola, wprowadził niepokój w moje popołudnie… Nie
widziałam jeszcze dokładnie rysów jej twarzy, ale czułam już obecność nieznajomej
i to, że z daleka patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem ciemnych oczu … Wstałam
i zawołałam głośno : ─ Madame, madame! Zamierzałam jej powiedzieć, żeby sobie
stąd poszła, bo depcze naszą lawendę, którą przecież posadził dla mnie Jeremi,
niszczy moją legendę o Prowansji… a ona zatrzymała się , wykonując ręką gest,
jakby chciała zaprotestować i coś powiedzieć… Nie zauważyłam, że już dawno
umilkł ptak, a podmuchy wiatru, których przedtem nie odczuwałam,
spowodowały falowanie lawendowych
roślin.
I wtedy usłyszałam nadchodzącą burzę. Nad moją
głową neonowa błyskawica przecięła nagle grafitowe niebo. Spadły pierwsze
krople deszczu… Madame odwróciła się bez słowa i zaczęła wolno oddalać, a ja
pomyślałam, że teraz już na amen podepcze nam wilgotne lawendy i nie dowiem się
dlaczego szła w moim kierunku…
Powinnam wracać zanim przemoknę, dobrze byłoby
czymś się osłonić przed deszczem i czując cienką miękkość pod palcami
naciągnęłam sobie koc z Kubusiem Puchatkiem na głowę.
─ Co ty robisz, Cherie ─ usłyszałam głos
Jeremiego.
Otworzyłam oczy. Nie było lawendowego pola,
nie padał deszcz, a Morelowy siedział obok mnie, na brzegu kanapki w pokoju
dziewczynek. Wracając wolno do rzeczywistości, odetchnęłam z ulgą, podczas gdy
on patrzył na mnie z niepokojem. Kocham tę troskę w jego oczach i nie chcąc go
niczym martwić, uśmiechnęłam się:
─ Pardon, wprost nieprzyzwoicie usnęłam i
śniło mi się, że pada deszcz.
─ Naprawdę pada, ciśnienie spadło, dlatego
czułaś się zmęczona ─ powiedział.─ Posuniesz się trochę? Chciałbym też
zaprzyjaźnić się z Puchatkiem...
─ Czemu taka cisza w domu? Jesteśmy sami?
Powoli wracała mi świadomość minionego popołudnia , mojego braku
odpowiedzialności, jaki wykazałam, gdy podczas nieobecności mojej córki i
Jeremiego zamiast opiekować się wnuczkami, zasnęłam sobie beztrosko.
Pomyślałam o moim śnie i niepokój związany ze
spotkaniem tajemniczej osoby, którą nazwałam ,,Madame” znów powrócił.
………………………………………………
Anna
Strzelec
Okno z widokiem na Prowansję ( w pisaniu )
………………………………………………………………
Dziękuję Ci serdecznie za dedykację kolejnego "kawałka" ciasta.... Haniu, litości, nie rozgrzewaj ciekawości do granic, tyle tam się dzieje, a jeszcze do Prowansji w ogóle nie wyjechali, o rany!
OdpowiedzUsuńZ wielką niecierpliwością czekam na całość!
Ewa K
Widzę, że emocje sięgają zenitu :) Dzisiaj śniła mi się Rachel Thompson. A kto to? Cierpliwości, dowiecie się niebawem...
UsuńOj, nie tylko pani czeka! :-) Czy z tego zrobi się krimi? Pozdrawiam, Zosia.
OdpowiedzUsuńKrimi? Nie, życie z fantazją :)
UsuńWitaj
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam z przyjemnością- dziękuję :)
Pozdrawiam gorąco :)
Ja również, zapraszam :)
UsuńChciałabym spotkać w życiu taki ideał, jak ten książkowy Jeremi. Czy to możliwe? Pozdrawiam, Magda.
OdpowiedzUsuńWitam Pani Magdo. Myślę, że tak. Wielu jest wartościowych mężczyzn na świecie :) pewnie trzeba jeszcze trochę poczekać, a szczęście zapuka do Pani drzwi, czego życzę serdecznie w imieniu Leonii :)
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, bardzo dobrze...;-)
OdpowiedzUsuńBędzie jeszcze lepiej :-)
Usuń