Moje motto pozostaje niezmienne: ZADOWOLENIE Z SIEBIE SAMEGO JEST POŁOWĄ NASZEGO SZCZĘŚCIA...

sobota, 21 czerwca 2014

Wiadomości z NY...

      

      Często wracam do stwierdzenia, że nie wszyscy moi czytelnicy akceptują facebookowy kontakt, dlatego też udostępniam co ważniejsze wiadomości na blogu, a następnie trafiają one w internetową przestrzeń...

Od autorki kilku bardzo sympatycznych zdań, które dzięki mailowej technice pisania listów dotarły do mnie, otrzymałam zezwolenie na publikację, co niniejszym z radością czynię.


Danuta Sochacka z Nowego Jorku napisała...

Usiadłam w wygodnym fotelu, zamknęłam drzwi od pokoju, w którym mąż oglądał mecz piłkarski i... zanurzyłam się w powieści "Akwarele i lawendy". Zapachniało fioletowymi kwiatami... Atmosfera miłości, tajemniczości... niespodzianek. Akcja wartka, życiowe motta Ani...warte zapamiętania. Chyba założę specjalny notesik: "Złote myśli Anny Strzelec".
Świetnie dobrane cytaty, szczególnie ten z Misia Puchatka:

"A jeśli któregoś dnia będę musiał odejść - spytał Krzyś, ściskając Misiową łapkę. - Co wtedy?
- Nic wielkiego.-zapewnił go Puchatek. - Posiedzę tu sobie i na Ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika".

...I jeszcze cytat z powieści Ani,który zachowałam w pamięci: "Mówi się, życie jest przygodą, a los przekształca nam ją w pasmo dobrych i złych zdarzeń. Czy mamy na to jeszcze wpływ, kiedy stają się miejscem naszych pielgrzymek i powrotów?".
Świetna książka. Myślę, że Twoja Mama byłaby dumna z tak utalentowanej córki. O wierszach nie wspominam, bo wiesz Aniu, jak je lubię. Gratuluję.

Wzruszyłam się niesamowicie, gdyż moja Mama była polonistką i ja również wierzę, że na moje pisanie spogląda przyjaznym okiem... Obie Mamy: Danki i moja były przed laty koleżankami "po fachu" z tej samej, naszej rodzinnej miejscowości... Ale to wcale nie znaczy, że Danucie Sochackiej wypada pisać peany, na moją cześć. O nie! 

Odnalazłyśmy się po latach na drugiej półkuli... podczas mojego, z rodzinnej okazji pobytu w NY. Spędziłam z Nią i Jej mężem wspaniałe chwile, które między innymi wydarzeniami, zainspirowały mnie do napisania Wizy do Nowego Jorku. A potem już historia nabrała rozpędu i przybrała postać nowojorsko - prowansalskiej sagi.

Oni "przewijają się" na kartach moich książek jako Jane i Frank... W "Oknie z widokiem na Prowansję" - Jane pomaga kulinarnie skomponować menu z okazji Święta Dziękczynienia obchodzonego w Port Jefferson, bo skąd miałaby polska pisarka, Leonia wiedzieć, co podaje się w tym dniu na stół oprócz indyka? :) Prawie od początku mojej sagi, Jane wspiera załamanie Leonii ( tak, było, a jakże! ) potrafi spojrzeć prawdzie w oczy i otoczyć przyjaźnią, nie zapominając o wrodzonym poczuciu humoru! Danusiu, dziękuję jeszcze raz za Twoje przesympatyczne wcielenie i cieszę się, że całością nie zawiodłam Twoich oczekiwań :)

        

                 Na koniec trochę prywaty:

 Drodzy Czytelnicy! Nie szukajcie moich książek w księgarniach, ponieważ są one do nabycia tylko w wydawnictwie internetowym www.e-bookowo.pl - w wersji papierowej i ebookowej, a wyd. papierowe także u mnie; poczta mailowa: annastrzelec1@onet.eu 

Serdeczności!  

                          Anna Strzelec

 
 

 

   

 

wtorek, 17 czerwca 2014

Radość i fragmenty...


   Skąd taka "radość o poranku"?



Otóż miło mi, że podobają się Wam i chętnie czytacie moje książki!
Dla tych, którzy z facebooka nie korzystają, za to chętnie zaglądają na mój blog - muzyczno wizualna rekompensata :)


http://youtu.be/IglQLQwC84c Prezentacja związana z treścią mojej ostatniej książki

~ Akwarele i lawendy ~

http://youtu.be/0ECl1GfXcLI

Pierwszy rozdział ~ Akwareli i lawend ~ czyta Monika Belau
"Yesterday" gra Dawid Garrett.


http://youtu.be/MRS2ttPtizY  Reminiscensje dotyczące I części mojej sagi -

~Wiza do Nowego Jorku ~


W przygotowaniu prezentacja II części:

~ Okno z widokiem na Prowansję ~  

................................................ 

A teraz kolejny fragment, drugi rozdział  ~ Akwareli i lawend ~ do poczytania i zaintereowania Was moją nowojorsko prowansalską sagą...


San Francisco



Sala koncertowa DAVIES SYMPHONY HALL w San Francisco powoli zapełniała się zaproszonymi gośćmi i pozostałymi wielbicielami muzyki poważnej. Iwona z Jeremim i dziewczynkami zajęli zarezerwowane wcześniej przez Jacquesa miejsca, w niezbyt odległym rzędzie G, które numerowane były alfabetycznie i niezbyt blisko estrady. Jak to zwykle bywa, przybyli słuchacze rozkładali programy, czytali nazwy utworów, które miały być wykonane i nazwiska wykonawców. Uczestnicy orkiestry wychodzili niosąc i dźwigając swoje instrumenty, by po chwili stroić je w odpowiednich do utworów tonacjach. Przygotowania te zawsze umiały wyczarować wśród gości nastrój oczekiwania. Marysia przeglądnęła po raz drugi folder i wzrok jej zatrzymał się na krótkim opisie muzycznych osiągnięć i zdjęciu Jacquesa Morelly.  
– Dziwne to zdjęcie, w rzeczywistości wygląda inaczej.
– To znaczy lepiej czy gorzej? – uśmiechnęła się Iwona.
– Dziesięć razy lepiej – stwierdziła Marika zaglądając siostrze przez ramię.
– A co będą grać? – zmartwiła się. – Bo nic nie znam.
– Zaraz ci przeczytam. Marysia przewróciła kartki programu na właściwą stronę, informując siostrę półgłosem:
 
Pierwsza część koncertu: Tchaikovsky ( Cappriccio Italiano op. 45 i Violin Concerto. Druga część koncertu: Vivaldi Four Seasons, Autum.


– Piękny program – wtrąciła Iwona biorąc program od Marysi.
– Tak, a Jacques kiedy gra? Dopiero po przerwie?
– Nie, jest solistą w Violin Concerto, w drugiej części też, a teraz już ciii, bo zaczynają.

Koncert zapowiadała atrakcyjna, młoda konferansjerka.
Marysia pomyślała, że jej zazdrości, bo cóż to trudnego z programem w ręce przedstawić utwory, które dziś będą grane. Przecież i tak są wydrukowane, więc wystarczy przeczytać. Najpierw iść do fryzjera, założyć długą sukienkę i gotowe. Ciekawe, czy ona w ogóle umie grać na jakimś instrumencie?

– Chciałabyś mieć takie włosy? – szepnęła Marika do siostry.
Pani moderator miała ciemną burzę włosów i była Mulatką.
– Niee, mnie się moje podobają.
– Ja bym chciała – westchnęła Marika. – I w ogóle fajnie jest być tak na zawsze opalonym, nie?

Jeremi siedzący obok Mariki położył palec na ustach i dziewczynka uśmiechnęła się na znak, że już zamilknie. Kobieta zapowiedziała występ Jacquesa Morelly i artysta
wszedł na scenę, a wszyscy zaczęli klaskać, więc Marika z Marysią na wyścigi, która głośniej, ale zaraz nastąpiła cisza i wyraźnie zmiana kolejności wykonania utworów, bo zaczęło się od Czajkowskiego, ale Violin Concerto. Marysia pomyślała, że ktoś tu coś pokręcił i usiadła wygodniej, a Marika oparła główkę na ramieniu Jeremiego, który poczuł się wzruszony. Nie tylko zachowaniem córki Yvonne. Talent syna, na którego występ w San Francisco tak spontanicznie zdecydowali się zachwycał do głębi serca. Myślał, że Jacqueline z pewnością podzielałaby jego uczucia.
Nie było jednak im, rodzicom dane cieszyć się wspólnym życiem aż do starości i osiągnięciami jedynaka. Los czy też Bóg pokierował inaczej ich drogami… Leni? Ona należała do pięknej teraźniejszości i oby trwała jak najdłużej…
Iwona też słuchała muzyki Jacquesa z zachwytem. Kochała nie tylko jego talent. Ogarniała ją duma, że ten wspaniały mężczyzna należy do niej i nikt z jego fanów nie wie, jak cudownie erotyczny potrafi być z nią w ich prywatnym życiu.
I jak czarująco i rodzinnie minął świąteczny czas w Port Jefferson…
Oklaski obudziły Marikę. Podniosła głowę z pytaniem:

– Już? Idziemy do domu? Jeremi uśmiechnął:
– Nie, Cherie, teraz nastąpi przerwa w koncercie. Wyjdziemy, napijemy się czegoś pysznego i wrócimy na drugą część.

Marysia wstała z zadowoloną miną i powiedziała bardzo poważnie:
– Tak sobie myślałam… może ja też zajmę się skrzypcami?
Iwona roześmiała się:
– Nie miałabym nic przeciwko temu. Przyjdzie czas, że porozmawiamy o tym. A teraz idziemy do baru lub kawiarenki? Zobaczymy czym nas tutaj ugoszczą?
Pytania były skierowane do Jeremiego, który po wyjściu do foyer powiedział:
– Naturellement, zapraszam na kieliszek szampana chyba, że wolisz espresso? Dziewczynkom stawiam sok pomarańczowy!

Wśród słuchaczy, którzy także wyszli z sali koncertowej i witali się teraz ze znajomymi, wymieniając pierwsze wrażenia, pojawił się Jacques. Iwona zauważyła go pierwsza, gdy z uśmiechem oddawał niektórym ukłony. Pomachała do niego ręką, on wyciągnął też swoją w górę na znak, że ich dostrzega, ale już został zatrzymany przez młodych ludzi, którzy chcieli zamienić z nim kilka słów. Jeremi z Iwoną czekali popijając szampana, dziewczynki sączyły przez słomki sok, a głośne siorbanie obwieściło puste ich szklaneczki.
– Czy młode damy tak się zachowują? – zdziwił się Jeremi.
Odgłosy ustały, a Marika zapytała:
– Możemy się trochę przejść po tej poczekalni?
– Boziu, ja nie wytrzymam z tobą! – westchnęła Marysia.
– To jest foyer! Poczekalnię masz u lekarza.
– Obejrzyjcie sobie plakaty tam, po prawej stronie. To zwiastuny następnych koncertów – pozwoliła Iwona.
Rozglądając się i nie widząc Jacquesa wśród stojących słuchaczy, poczuła się dotknięta. Pomyślała, że bywają w życiu momenty, w których poznaje się prawdę… Można znać i kochać ciało mężczyzny – artysty, ale pewnie nigdy nie ogarnie się jego duszy.
Druga część koncertu w San Francisco miała podobnie wspaniały przebieg i dostarczyła słuchaczom wielu wzruszeń.
Jacques bisował grając skrzypcową wersję Yesterday z repertuaru
Beatlesów, a widownia, szczególnie ta młoda nagrodziła go gromkimi brawami.
– Muszę się tego nauczyć grać! – stwierdziła Marysia wstając.
Powoli skierowali się w kierunku szatni, a Jacques odbierał kwiaty, podpisywał płytki i programy dzisiejszego koncertu, które mu podsuwano, rozdając swoim fanom i fankom czarujące uśmiechy. Czekali jeszcze parę minut, gdy zjawił się z uszczęśliwionym wyrazem twarzy i pachnącym, kolorowym naręczem, które podał Iwonie, całując ją w policzek. Marysia oszołomiona przebiegiem wieczoru, patrzyła zachwycona na zadowoloną minę matki i myślała, że kiedyś też będzie grać, jak Jacques i dostanie tyle róż i białych orchidei, a wszyscy będą jej klaskać i zazdrościć. Marika trzymała za rękę Jeremiego i ziewała co chwilkę, starając się dzielnie to ukryć, żeby Jeremi znów nie zwrócił uwagi, że młode damy nie powinny się tak zachowywać.
– Wracamy do hotelu. Zjemy tam kolację – zadysponował Jeremi.
– Ja tylko małe co nieco, jestem zmęczona – już jawnie ziewnęła Marika.
– Oczywiście, mieliśmy dzień pełen wrażeń . To mówiąc, Iwona przytuliła się do Jacquesa. Jeszcze parę godzin i znów go nie będzie… Miała wrażenia, że więcej mieli pożegnań w życiu niż powrotów, chociaż nie byłoby to logiczne, bo powinno być proporcjonalnie do ilości, ale teraz? Nie wiadomo na jak długo? Czekała na znak, na jego słowa, które będzie mogła wziąć w drogę na pamiątkę, niczym bilet opłacony na
powrót.
– Cieszę się, że jesteście zadowoleni z pobytu w San Francisco – powiedział i pocałował ją w policzek. – Jutro wracamy do szarej rzeczywistości. Mój normalny dzień pracy, a wasz odlot do domku.
 
***
– Nie myję się, nie mam siły – zaprotestowała Marika po odbytej wspólnie kolacji, wchodząc do hotelowego pokoju, który dziewczynki zajmowały razem z Iwoną.
– Ja tylko zęby i pupę – zdecydowała Marysia.
– Obie myjecie buzie, zęby i całą resztę, ale już! I do łóżka! – zdecydowała Iwona.
– Chyba przyśni mi się dzisiaj ta muzyka…
 
Marysia leżąc w szerokim łóżku obok Mariki, patrzyła z rozmarzeniem w sufit.
 
– To może być bardzo przyjemny sen, rano opowiesz mi o nim, dobrze? Poza tym jutro zrobimy jeszcze drobne zakupy, bo chciałyśmy przecież coś dla babci przywieźć, prawda? A teraz śpijcie już.
– A ty mamo? Dokąd idziesz?
– Zamienię jeszcze kilka słów z Jacquesem, zaraz wrócę.
Zostawiam wam małą lampkę zapaloną, zasypiajcie. Jutrzejszy dzień z pewnością, też będzie ciekawy. Dobranoc!
Ze strony Mariki nie było odpowiedzi. Równy oddech córeczki wskazywał na jej odpłynięcie w krainę Kubusia Puchatka, którego kochała najbardziej, a wczoraj bardzo żałowała, że nie zabrała przytulanki w podróż. Dzisiaj zmęczenie zwyciężyło. Marysia wyciągnęła ramiona do matki:
– Tylko nie bądź długo!
– Oczywiście, tylko parę minut.
***

Anna Schutz vel Strzelec



 

 










środa, 4 czerwca 2014

Akwarele, lawendy i ja...

        Podobno już jutro :), to znaczy w czwartek 5 czerwca kurier zapuka do moich drzwi i przywiezie pierwsze, papierowe wydanie mojej piątej książki:

 

                         Akwarele i lawendy


Jak już wspominałam, jest to trzecia część nowojorsko-prowansalskiego trio, składającego się z: 


                      


 

oraz:




 

Wydane zostały jako e-booki oraz w wersji papierowej w wydawnictwie

www.e-bookowo.pl

 

Poniżej linki dla Was, dostępność moich książek oraz sympatyczne o nich recenzje:

 
 
 
 
Ewa Klejewska z Leszna napisała:
Sięgających po najnowszą powieść Anny Strzelec „Akwarele i lawendy” czytelników wypada uprzedzić, iż jest to nierozerwalna część sagi o losach pisarki Leni i jej wielkiej miłości Jeremim oraz o jej rodzinie (córce Iwonie, wnuczkach, zmarłej siostrze, szwagrze) oraz licznych przyjaciołach, których poznajemy w pierwszej książce „Wiza do Nowego Jorku” (2011). Losy bohaterów rozwijają się w drugiej części sagi „Okno z widokiem na Prowansję”(2012), przybywają kolejne osoby, komplikując często i tak niełatwe relacje pomiędzy wszystkimi. W obecnej trzeciej części sagi, jak w soczewce skupiają się losy wszystkich bohaterów, ich problemy znajdują kolejno rozwiązania - jedne szczęśliwe inne mniej…
     Wartkie tempo akcji, nieoczekiwane zmiany ról a nawet wypadki (!) są tym, co znacząco odróżnia dramaturgię „Akwareli…” od poprzednich części sagi, gdzie wydarzenia toczyły się na ogół spokojnie wśród drobiazgowo opisywanych krajobrazów, leniwie opowiadanych losów rodzinnych, a także powoli rozwijających się wątków miłosnych. Nawet śmierć chorej żony Jeremiego oraz starszej pani Rachel, czy zerwanie toksycznej miłości (Leni z Wiktorem) nie stanowiły wielkiego wstrząsu, niosły ze sobą pogodzenie bądź ulgę. W „Akwarelach…” jest inaczej, od początku tempo zdarzeń, ich temperatura oraz stopień skomplikowania sięgają zenitu. Emocje, którymi Autorka doskonale posługiwała się już uprzednio, stają się tu naprawdę gorące. To niewątpliwy dowód rozwoju pisarstwa Anny Strzelec, która jeszcze umiejętniej prowadzi wielowątkową powieść, doskonale stopniuje napięcia, ostrożnie dozuje czytelnikom skale tragedii… (fragm.)

    http://pasjonatkaliteratury.blogspot.com/2014/05/akwarele-i-lawendy-anna-strzelec.html napisała...




     

Moim zdaniem jest miłośnie i emocjonalnie, bo każda, (każdy) z nas mógłby znaleźć się w nakreślonych przeze mnie sytuacjach...

Jak potoczyły się dalsze losy moich bohaterów? Czy Maria Dąbrowska miała rację, pisząc: "Ani różnica poglądów ani różnica wieku, nic w ogóle nie może być powodem zerwania wielkiej miłości. Nic, prócz jej braku." A czy miłość może być silniejsza od śmierci? O tym przekonacie się, czytając ostatnią część nowojorsko-prowansalskiej sagi.

Zapraszam serdecznie...

 
Anna Schutz vel Strzelec
 
 
 
     
 
 
 
 
    

DYSTRYBUCJA:

Moje książki można zamawiać mailowo pod adresem:
strzelec-anna@wp.pl

oraz: www.e-bookowo.pl - wersje ebooka i papierowe.

Łączna liczba wyświetleń

Popularne posty


Popularne posty

Popularne posty