Moje motto pozostaje niezmienne: ZADOWOLENIE Z SIEBIE SAMEGO JEST POŁOWĄ NASZEGO SZCZĘŚCIA...

piątek, 4 września 2015

Lato...zaczekaj chwilę...


 

            Już wrzesień! Dopiekły nam upały, oj dopiekły... A może powoli zaczniemy żałować, że słonko się schowało? Zaniedbałam moją stronę, wybaczcie! Trochę podróżowałam, a poza tym nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Dziś, dla poprawy nastroju proponuję Wam fragment, który może troszkę złagodzi nasze "politycznie" zmęczone serca?... Nie protestujcie, proszę, że znów tylko fragment! :) Całość ukaże się jesienią, obiecuję, a nowe Czytelniczki mają czas na nadrobienie zaległości, bo przypominam, że to już czwarta część mojej nowojorsko-prowansalskiej sagi, którą tak miło inni ocenili. Najpierw, oczywiście jeśli Was zainteresuje, wypadałoby przeczytać: 


Z ostatniej części, jest tutaj na blogu, post z 4 czerwca, fragment pt. Marysia powraca... 

A dziś? -  Moja bohaterka- Marysia Morelly dotarła do Antibes w Prowansji, gdzie od kilku lat mieszkają Leonia z Jeremim i prowadząca im dom - Veronique. Jest czerwiec, a koniec miesiąca odbędą się wstępne przesłuchania w Akademii Muzycznej w Gdańsku.                     


     @Spécialité de la Maison


Dom, który chętnie odwiedzała… Jak długo niespotkanego przyjaciela, wiedząc jednak, że on zawsze czeka.

Ile razy przyjeżdżała do Antibes, miała wrażenie, że to jest miejsce, w którym mogłaby żyć. Gdy przed kilku laty zwierzyła się Yvonne, mama powiedziała, że uczucia przynależności jakie ludzie odczuwają, zmieniają się i jej, Marysi z pewnością też się odmieni, bo w zasadzie, to nie dobrze jest przyzwyczajać się do miejsc, ludzi lub zwierząt…
Nareszcie Antibes! Rozpakowała plecak i walizkę, odświeżyła się i przebrała do obiadu. Czuła się wspaniale, emocje powoli opadły i przypomniała sobie te dawne słowa matki. Jak bardzo zaskakująca była wtedy jej filozofia. Ale ich rozmowa miała miejsce w Port Jefferson, po aferach, jakich dostarczył im ojciec i po rozwodzie rodziców. Może teraz matka zmieniła już zdanie?
W każdym razie Marysia uważała inaczej i postanowiła, że będzie wierna swoim przekonaniom. Żadnego kręcenia i nawijania, nie będzie szarości i nudy, bo trzeba mieć swój cel w życiu. A ona miała i ze wszystkich sił postara się, by go osiągnąć!
− Marysiu, czekamy na ciebie! Głos babci zabrzmiał donośnie od strony kuchni.
− Bien, idę!
W jadalni pachniało pysznie. Właśnie tak powinien nęcić rodzinny dom. Pomyślała, że gdy nadejdzie czas, jej miejsce w życiu będzie bardzo podobne. Choć nie koniecznie miała na myśli ten zapach lecz całokształt atmosfery, jaką umieli stworzyć Leonia i Jeremi. No i ta wszechobecna Véronique, która lubiła czasem żartować, że w tym domu czas się zatrzymał.
Jeremi siedział przy nakrytym stole, Leonia kładła przy każdym talerzu lawendową serwetkę i sztućce, a Véronique niosła brytfankę z daniem, które cała rodzina Morelly już dawno okrzyknęła Spécialité de la Maison czyli kulinarną specjalnością tego domu.
Kilka lat temu, podczas ich pierwszego pobytu w Antibes, Marysia, która od momentu przylotu do Nowego Jorku i poznania Jeremiego, wprost chwaliła się, że jest wegetarianką, więc dla niej należałoby gotować coś innego… poddała się!
Rolada z piersi kurczaka w zalewie z żubrówki, nadziewana suszonymi kalifornijskimi śliwkami i owocami żurawiny. Oczywiście pieczona w piekarniku, a nie smażona!
Ivonne miała co prawda wtedy obiekcje – dziewczynki i żubrówka, ale Jacques śmiejąc się, twierdził, że alkoholowy smak jest po prostu jeszcze jedną z przypraw, jak Maggi, czy też zastosowany sos imbirowy Tao-Tao. Marysia spróbowała odrobinę mięsa, łyżeczkę sosu i… wywiesiła białą flagę.
 − Proszę, smacznego! Véronique postawiła na podgrzewaczu małą blaszkę z ziemniakami pokrojonymi w kształcie półksiężyców, upieczonymi dzięki oliwie na złoty kolor,  posypanymi kminkiem i rozmarynem.
− Merci, merci, ależ zrobiłaś pyszności!
− Tak, czekały też na ciebie odpowiednio długo.
Marysia i Véronique darzyły się wzajemnie wyjątkową sympatią. Gdy dziewczynki były młodsze, w czasie wakacji przyjeżdżały do Antibes i madame Leraine przejmowała rolę ich guwernantki. Spędzały miło dwa, nawet trzy tygodnie, a ona bawiąc się z nimi w szkołę, poprawiała ich francuską wymowę, zadawała pisanie krótkich opowiadań lub wierszyków i wspólnie gotowały coś bardzo francuskiego lub piekły razem kruche ciasteczka.
− Nie miałaś jeszcze czasu, by rozglądnąć się po domu, co nowego u nas, prawda? – zagadnął Jeremi wnuczkę, nakładając sobie jednocześnie kolejną porcję pokrojonej w plastry kurczakowej rolady.
− Nie, ale z pewnością i jeszcze dziś. – Marysia uśmiechnęła się, popijając różowe wino, odpowiednie do czerwcowego czasu. Znów pomyślała, że to jest wspaniałe uczucie, gdy można delektować się swoją dorosłością, bo wszyscy tak ją właśnie traktują.
− Przywiozłaś może ostatnie nagrania z Twojej uroczystości? – Leonia tęskniła za wnukami i co jakiś czas, wręcz domagała się aktualnych zdjęć lub rodzinnych nagrań z Port Jefferson.
− Tak, babciu, mam, mam! Marika przegrała specjalnie trzy DVD, a Jasiek dodał nawet ustną dedykację dla Was. Chcielibyście obejrzeć i posłuchać po obiedzie?
Leonia spojrzała pytająco na Jeremiego i widząc w jego oczach gotowość do poobiedniej drzemki, powiedziała:
− Szczerze mówiąc, chyba przydałby się nam teraz odpoczynek po dzisiejszych, porannych przeżyciach, ale mamy w perspektywie przyjemny wieczór, na który już się cieszę, prawda mon Cher?
Jeremi kiwnął potakująco głową, ciesząc się w duchu, że Leonia zawsze potrafi dyplomatycznie i nie sprawiając nikomu przykrości, rozwiązać  temat, nie potrzebując jego zdania.
− Pomogę Veronice ogarnąć stół, dobrze? A wy już idźcie!
Marysia wstała i obie „ogarniały”, jak to młodzieżowym żargonem nazwała sprzątanie po posiłku.
− Pójdziesz też odpocząć? – spytała Marysia, gdy skończyły zmywać, wycierać naczynia i ustawiać na kuchennych półkach.
− Myślę, że tak – odpowiedziała Véronique z uśmiechem.
Zawołała Sally, która też skończyła swój psi obiad i obie wyszły kuchennymi drzwiami do ogrodu.

Marysia patrzyła za  oddalającą się Leraine i powróciła myśl - pytanie, które kiedyś zadała, jak zwykle dociekliwa Marika.
− Czemu Véronique nie wyszła za mąż? Myślisz, że to tak fajnie mieszkać u kogoś i być służącą?
− Marika! Prowadzenie czyjegoś domu, to duża odpowiedzialność i nie zawsze jest się jednocześnie służącą. Poza tym, nie zapominaj, że ona była tu cały czas, po śmierci naszej drugiej babci Josette.
− Nie miała swojego domu, rodziców? – nie ustępowała Marika.
− Nie wiem dokładnie, zapytamy się kiedyś przy okazji Jeremiego, albo babci Leonii.
Tak jednak zostało i ciekawość dziewczynek nie została do dziś zaspokojona. A może Véronique nie spotkała dotąd swojej wielkiej miłości?
Marysia spojrzała przez okno na Véronique, która czytała siedząc w koszykowym fotelu, stojącym w cieniu rozpostartych, jak parasol gałęzi czereśniowego drzewa i pomyślała sceptycznie: – w tym wieku pewnie trudno będzie znaleźć prawdziwą miłość… chociaż, czytałam gdzieś, że na nią nigdy nie jest zbyt późno. Idąc po schodkach do pokoiku na facjatce, uśmiechała się, bo właśnie postanowiła podzielić się wszystkimi wrażeniami z Mariką.


          @Chłodnik z botwinki i Stradivarius

 Rozpakowała walizkę, wyjęła laptop i podłączyła modem. –Jak dobrze, że mają Internet − uśmiechnęła się. Widać, że od czasu, gdy Antibes stało się prawdziwym kurortem, zyskało też absolutne połączeniem ze światem. A co miał na myśli Jeremi, pytając przy obiedzie, czy obejrzała już wszystkie  jego nowości? Ach, miał z pewnością na myśli odświeżenie gościnnego pokoju! Tak, muszę go pochwalić! Jak zapowiadał, pomalował na jasnobłękitny kolor ściany, drewniane deski podłogi też wyglądały na cyklinowane i zakonserwowane lakierem. Firanki w biało niebieską krateczkę, wykończone falbanką z koronką były z pewnością dziełem Leonii. Ich romantyczna babcia! Na komodzie stała porcelanowa miednica, w niej biały dzbanek, co miało imitować toaletkę. Bukiet z suszu i oczywiście lawendy w innym, granatowym dzbanku!  Klimat jest, ale dodamy trochę Jeffersona – myślała, rozkładając swoje kosmetyki, a na starym biurku, obok laptopa nuty i książki. –Ten mebelek też ma swoją historię… Podobno przyjechał z Niemiec, mama załatwiała kiedyś transport, muszę babci zapytać – postanowiła przysuwając sobie bujany fotel i zabierając się do pisania.

Hello kochana Siostrzyczko!
Z pewnością już wiesz, jakie cudaczne przyjęcie mnie tutaj spotkało na lotnisku. Brakowało tylko orkiestry, mówię Ci. Żartuję teraz, ale nikomu z nas nie było wcale do śmiechu. Słyszałam rozmowę babci z mamą i jej relację. Pewnie się mocno zdenerwowaliście, ale cóż, terroryści nie śpią.

Odchyliła głowę na kraciastą, miłą poduchę, którą wyłożony był bujak. Zmęczenie podróżą i doznanymi przeżyciami jednak zwyciężyło. Czy powinna Marice napisać, że...

Zdruzgotani nieoczekiwanym zdarzeniem, szli powoli w stronę parkingu. Leonia ocierała łzy, gdy ona, blada ze złości trzymała Jeremiego za rękę, a pani Elżbieta kręciła z niedowierzaniem głową:  − Proszę się nie martwić, w dzisiejszych czasach takie rzeczy się zdarzają. Wszystko zostanie wyjaśnione. Mają przecież monitoring w samolotach i na lotnisku. Jestem przekonana, że szybko znajdą przestępcę.– A moje skrzypce pani Elżbieto? Mon Dieu, moje skrzypce, za dwa tygodnie mam przecież egzamin! Pani Elżbieta uśmiechała się dziwnie pokrzepiająco. − Poradzisz sobie, do zobaczenia − i odwracając się, pomachała jej przyjaźnie. Co ona mówiła w samolocie? Jakaś rezerwacja w samym sercu Nicei? Hotel Amarilis  przy 5 rue d'Alsace-Lorraine. Czy tam właśnie miała odebrać swoje skrzypce?

Marysia zerwała się przerażona. Za oknem kogut sąsiadów obwieszczał zbliżający się wieczór, a jej kręciło się w głowie i bardzo chciało się pić. Odkładając na później pisanie maila do Mariki, zeszła na dół do kuchni. Było pusto, a na dworze jeszcze jasno. Wszyscy byli w ogrodzie, podlewając gumowym wężem rabaty z warzywami. To znaczy Jeremi trzymał wąż, kierując strumień wody na zmęczone słonecznym dniem rośliny. Véronique z Leonią wydawały od czasu do czasu śmieszne okrzyki, gdy Jeremi kierował krople wody w ich stronę. − Zaraz ci przyniesiemy coś do opłukania ─ śmiała się Leni. − Uspokój się! Véronique już szła do niego z płaskim koszykiem, który był po brzegi wypełniony warzywami, prawdopodobnie na jutrzejszy obiad. Obejmowała go ramionami przyciskając do brzucha, a Jeremi zauważył, że struga wody, jaką puścił przy podlewaniu w stronę kobiet dosięgła bardziej Véronique niż jego żonę. Cienka bluzka w drobne kwiatki z krótkimi rękawami, zebranymi w tak zwane bufki oblepiła jej wydatne piersi. Postawiła koszyk na ziemi, odgarnęła opadające jej na czoło ciemne włosy i uśmiechając się, powiedziała:─  Łobuz jesteś, oczyść tę zieleninę.─ Czemu tego tyle powyrywane?─ Jutro, w porze obiadowej będziemy mieć gości. Kombinujemy z Leni coś jarskiego, co nie znaczy jajecznego ─ roześmiała się.─ Ktoś przyjedzie? Nic mi Leni nie mówiła – powiedział i zaraz przypomniał sobie, że przecież spał po południu, gdy ona czytała książkę przywiezioną przez Marysię. A później obudziła go i poszli do ogrodu.− Ma być niespodzianka. Przyjeżdżają z Nicei. Polej mi tutaj te buraczki.Patrzył na nią z przyjemnością. Znali się już tyle lat, ale ani razu nie pomyślał o niej, jak o kobiecie, którą mógłby mieć… A był pewien, że mógłby, bo jest coś, niczym kosmiczne przyciąganie – kobiety do mężczyzny i na odwrót. I to się wyczuwa. A może ona myślała już o nim, jak o starzejącym się dziwaku, który wielbił tylko swoją żonę? Być może, ale to przecież wcale nie przeszkadzało mu być wrażliwym na uroki innych kobiet. Wizualnie! Uśmiechnął się i klepnął pochyloną Véronique lekko w pupę.− Opowiadaj, kto przyjeżdża?Odpowiedzią była mokra wiązka pietruszki, która wylądowała na szyi Jeremiego. Nie uszło to uwadze Leni, idącej w ich stronę z naręczem margerytek do wazonu.− Rozwiązujecie jakiś problem?− Próbuje wymusić na mnie odpowiedź na pytanie: kto przyjedzie jutro na obiad? − odpowiedziała wesoło Véronique. Zbyt wesoło.

− Niespodzianka będzie jutro, a teraz czas na kolację, jestem głodna.

Marysia widząc, że cała trójka kieruje swe kroki w stronę kuchennych drzwi, oderwała się od okna, przez które śledziła śmieszne zachowanie dorosłych i zaczęła nakrywać do stołu, nie bardzo wiedząc co Leonia zadecyduje. Poza tym, Marysia wiedziała od Yvonne, że babcia już od młodzieńczych lat miewała sny, o których czasem opowiadała, i które w czarowny sposób sprawdzały się. O swoim, popołudniowym śnie właśnie chciała wszystkim też opowiedzieć. Może uda się coś wyjaśnić?                                         

                                             *** 

    Niestety, tego wieczoru Leonia nie znalazła czasu na senne opowieści, bo niecierpiącą zwłoki stała się rozmowa z ciocią Jane, przyjaciółką z Nowego Jorku, a sprawą prawie „wagi państwowej” było zanotowanie przepisu na letnią zupę – tak zwany Chłodnik z botwinki. − Mama nigdy czegoś takiego w Jeffersonie nie gotowała. Marysia wzruszyła ramionami, a Jeremi uśmiechnął się i skinął do niej ręką.

− Chodź, niech one sobie tutaj rozmawiają, pieką czy też gotują, a my pójdziemy na górę, bo chciałbym ci coś pokazać. Czy moja Mademoiselle jest zadowolona z swojego gościnnego buduaru?Marysia lubiła, gdy Jeremi żartował, wyrażając się nad wyraz górnolotnie.− Oczywiście, bardzo, choć zbyt długo tu jednak zabawić nie mogę mon Monsieur.Śmiejąc się, weszli do pokoiku.− Zaraz przekonamy się, że zamieszkała tu młoda dama i artystka. Mówiąc to,  Jeremi podszedł do komody i wyjętym z kieszeni kluczem, otworzył trzecią szufladę. Pochylił się i wyjął przedmiot, na którego widok Marysi pojaśniały oczy.− Ten instrument pamięta  czas młodości mojego ojca, Philipa, a ja zachowałem go z myślą o tobie.Marysia podeszła do Jeremiego i wzięła skrzypce ostrożnie i oglądając ze wszystkich stron zawołała.    – O Boziu, to Stradivarius? Dziękuję Ci!− Musisz je ożywić i nadać znów takie brzmienie, jakie fascynowało słuchaczy przed laty. Ostatnio korzystał z nich Jacques zanim poznał twoją mamę.− Dlaczego nie zabrał ich ze sobą?− Nie wiem. Może przypuszczał, że ktoś po nie wróci? Albo rozumiał, że jako rodzinna pamiątka, należą do mnie ? W obu przypadkach miał rację. Jeszcze smyczek, z pewnością będziesz potrzebować trochę kalafonii. Zaraz poszukam, w moim biurku mam z pewnością w pudełku, a ty sprawdź struny.Jeremi zadowolony z samego siebie i uśmiechnięty schodził po stopniach, a Marysia siedziała oniemiała, ze skrzypcami na kolanach. Serce jej biło radośnie. Takie cacko ma należeć do niej?! Czy to prawdziwy Stradivarius? Skąd wziął się w Antibes, w rękach dziadka Philipe’a?

                                          ***

Leonia siedziała przy kuchennym stole i zapisywała coś w notatniku. Słysząc kroki Jeremiego, przerwała pisanie i podniosła głowę.− Co wy tam robicie? Nie macie zamiaru przyjść do nas na dół?Widząc jego twarz rozjaśnioną uśmiechem, dodała.− A ty z jakiego powodu jesteś taki ucieszony? Pourquoi?Jeremi podszedł do niej bliżej i prawie konspiracyjnym szeptem, powiedział: − dałem jej Stradivaria.− I jak go przyjęła?− O mało nie zemdlała z wrażenia.− Mogę sobie wyobrazić. Opowiesz jej jutro?− Oczywiście. Rozmawiałaś z Jane? Co tam u nich?− Nie narzekała, więc chyba wszystko ok. Mają młodego psa,podobny do czarnego labradora. Jane nazwała go Brysio i podobno cudowny.− A co z tym przepisem?− Mam, mam. Chcesz przeczytać?Jeremi zaglądnął jej przez ramię:


  Botwinka, szczypiorek, rzodkiewka, koperek, surowy ogórek,
jajko ugotowane na twardo, kwaśna śmietana.
Botwinkę podgotować i wyjąć z wody. Pokroić drobno liście i łodyżki. Dodać garść posiekanego szczypiorku, pokroić rzodkiewkę, pęczek koperku, ogórek utrzeć na drobnej tarce. Przyprawić solą, cukrem, śmietaną. Serwować na zimno.
Uśmiechnął się: − a reszta warzyw, co tak namiętnie powyrywałyście?− Zrobimy zapiekankę, ok.?− Oczywiście. Kurczak i ryż?− Oui, mon Cher.

Przytakując mężowi, Leni pomyślała, jak to się dzieje, że przez te wszystkie lata spędzone razem, ich kulinarne upodobania niewiele się zmieniły. Gdyby zaproponowała rybę, też by się zgodził, tak jak wtedy, na Long Island, gdy pierwszy raz jedli razem w tawernie… A później odbyli długi spacer po plaży, brzegiem oceanu…

Podniosła się z krzesła i objęła męża za szyję.
− Coś mi się teraz miłego przypomniało. Powiem ci na górze, tylko najpierw zrobię nam herbatkę, a ty mógłbyś zaglądnąć do Marysi? Masz tę kalafonię dla niej?

Kalafonia była potrzebna dopiero następnego dnia, bo na pięterku domu panowała cisza. Jeremi uchylił po cichu drzwi i zobaczył dziewczynę leżącą w lawendowym łóżku, a obok niej spoczywał Stradivarius, któremu podarowała nawet kawałek poduszki.
Widok był rozczulający i Jeremi był pewny, że dopiero jutro Marysia zasypie go pytaniami.

                                      ***

   Pachniała śniadaniowa kawa, gorące croissanty i morelowa konfitura. Tradycyjne petit déjeuner[1] u nich, w Antibes. W niedzielę za to jajko na bekonie i placek z wiśniami, albo śliwkami, zależnie od owocowego sezonu.
Siedzieli wszyscy przy kuchennym stole, a pogoda zapowiadała się znakomita. Marysia już miała ochotę rozpocząć konwersację, bo tematów do zapytania zebrało się jej sporo, gdy od strony ulicy usłyszeli auto, które zatrzymało się dość głośno na żwirowej powierzchni przed ich domem. Véronique wstała i podeszła do okna, a potem zakomunikowała: Są!




[1] Pierwsze śniadanie ( franc.) 

>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>                                            








3 komentarze:

  1. I przy tej okazji - moja kochana Jane, bardzo dziękuję za przepis na "Botwinkę" ! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Botwinka..świetne danie,szczególnie w upalne dni..Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

DYSTRYBUCJA:

Moje książki można zamawiać mailowo pod adresem:
strzelec-anna@wp.pl

oraz: www.e-bookowo.pl - wersje ebooka i papierowe.

Łączna liczba wyświetleń

Popularne posty


Popularne posty

Popularne posty