Moje motto pozostaje niezmienne: ZADOWOLENIE Z SIEBIE SAMEGO JEST POŁOWĄ NASZEGO SZCZĘŚCIA...

czwartek, 30 sierpnia 2012

SPIESZĘ DONIEŚĆ, ŻE...

Tak, tak, spieszę donieść, że wróciłam, jestem i dokończyłam pisanie mojej czwartej książki pt. OKNO Z WIDOKIEM NA PROWANSJĘ.

Początkowo miała być zatytułowana: Wiza do Prowansji, ale pewna pani, będąca krytykiem literackim uznała, że tytuł ten byłby bezsensowny... No cóż, nie obroniłam, choć wiem, że grono moich czytelników uznało go za oryginalny, bo wszystkim przecież wiadomo, że na wyjazd do Prowansji nikt wizy nie potrzebuje. C`est la vie!

Na dzień dzisiejszy - jest jak jest. Druga część opowieści o Leonii i Jeremim została dokończona i ujrzy światło dzienne, o czym ze zrozumiałą radością moich czytelników zawiadamiam.

Powstrzymać się oczywiście nie mogę i zwiastunowo - umieszczam poniżej obszerny fragment Wizy II, życząc miłej lektury!

                                                 

       ***  Strona 205,  z rozdziału pt. Kochankowie  

   

Teraz zaczęłam pojmować. Rachel Thompson też miała historię, którą chciała się ze mną podzielić. Stąd jej sentencje i komentarze. Poczułam się wzruszona i czekałam, a ona powiedziała:

─ Leni, bywają w życiu związki, które nigdy, mimo, że pełne miłości i nieomal uwielbienia dla drugiej osoby, nie doczekają się absolutnego spełnienia.
Mój mąż zginął w wypadku. Pewnego dnia w biurze Kongresu[1] została podłożona bomba. Kilkoro pracowników zginęło na miejscu, Elias umarł w szpitalu. Tragedia z której długi czas nie mogłyśmy dojść do siebie. Był dobrym mężem i ojcem dla Allisson, która miała wtedy dziesięć lat. Zostałam z dzieckiem i żalem do całego świata, strachem przed niebezpieczeństwem, które mogło na nas czyhać na każdym kroku: metrze, sklepie, kinie… Nie wiem czy jesteś w stanie wyobrazić sobie ten rodzaj zaszczucia, które mnie ogarnęło. Mój mąż był tylko w połowie Indianinem walczącym o słuszność sprawy, a ja czułam się teraz niepewna i osaczona.
Nie przerywałam pani Thomson opowiadania i ze współczuciem kiwnęłam głową na znak, że próbuję sobie wyobrazić, ale było to cholernie trudne. O tym się czyta w gazetach, ogląda w telewizji… Gdy bezpośrednio dotyka nas samych, rodzi się bunt i rozpacz, a ja niespodziewanie byłam świadkiem sytuacji, słuchaczem opowieści starszej, miłej pani, która stawała mi się coraz bardziej bliska.
─ Gdy pierwszy okres żałoby minął ─ kontynuowała po chwili milczenia ─ zapragnęłam, by znów stanął obok mnie mężczyzna, który wypełni samotne wieczory i poranki oraz spowoduje, że znów będę radosna i pełna życia. Allisson stała się nastolatką i poświęcała swój czas zaprzyjaźnionej, młodzieżowej grupie, na szczęście żadnej zwariowanej, bo wiadomo, że w tym wieku jest się podatnym na wpływ środowiska i niektóre przyjaźnie nie zawsze mają chwalebne zakończenie. Allisson jednak związała się z rówieśnikami przy anglikańskim kościele, która śpiewała spirituelsy. Należały do niej teenagers kilku narodowości, a nawet jedna Polka. Prowadzący tę grupę organizowali dość często wyjazdy, odbył się też festiwal, na którym zespół Allisson zajął drugie miejsce i wszyscy byli happy. Mówiłam ci, że pracowałam z dziećmi? No właśnie i wtedy zaczęłam pisać wiersze, które spodobały się również dorosłym. Kilka utworów zostało wydrukowanych w naszym kolorowym, parafialnym informatorze, w dziale dla dzieci. Chciałabyś posłuchać, to przyniosę?
Oczywiście, że chciałam, tym bardziej, że sama ostatnio zajęłam się pisaniem literatury przeznaczonej małym czytelnikom. Rachel przyniosła zeszyt i zaczęła czytać. Najpierw o wiewiórce, następnie dwa inne, równie  sympatyczne, napisane z dużą dozą literackiej fantazji.
─ Są radosne i pouczające ─ powiedziałam, gdy Rachel skończyła czytać swoje wierszyki. ─ Z pewnością spodobałyby się Marice i Marysi.
─ Myślę, że tak. Możesz zabrać, oddasz przy następnej okazji. ─ I podała mi kolorowy zeszyt.
Zegar wybił nam już dwunastą godzinę, a wszystko wskazywało na to, że historia pani Rachel nabierze stopniowo rumieńców, tak jak ona sama.
─ Kradnę twój czas, absorbuję cię moim opowiadaniem, a ty pewnie miałaś inne plany na dzisiejszy dzień?
Nie chcąc sprawić jej przykrości powiedziałam, że mój czas należy do mnie i do trzeciej po południu mogę go naszemu dzisiejszemu spotkaniu poświęcić. Na twarzy pani Thompson odbiło się zadowolenie i ulga połączona z głębokim westchnieniem.
─ Może teraz, dla odmiany napijemy się herbaty? ─ zaproponowała.
Z przyjemnością poprosiłam o ten rodzaj, który piła z Allisson podczas naszego pierwszego u nich spotkania: uwodzący swoim zapachem napój z goździków, wiśni i cynamonu. Przystała na ten pomysł z radością i udałyśmy się razem do kuchni. Przechowywała swoje herbaty na regale w kolorowych puszkach z etykietami. Była tam Marakuja, Earl Gray, Exotic Fruit, Organic sleep easy infusion- czyli na dobry sen i kilka innych, których nazw nie zdążyłam zapamiętać. W trakcie przygotowywania herbaty, Rachel opowiadała dalej:
─ Byłam wtedy jeszcze dość młoda, parę lat młodsza od ciebie, jaką jesteś teraz. Moi rodzice już nie żyli, ojciec odszedł kilka lat wcześniej, matka zaraz rok po nim. Podobno małżonkowie, który bardzo się kochają  szybciej opuszczają naszą ziemię łącząc się ponownie, w zaświatach. Słyszałaś o tym?
─ Tak, coś w tym jest, moja przyjaciółka wspominała mi kiedyś o podobnych przypadkach. Bywają też fakty odejścia, gdy zbliża się czas narodzenia nowej istoty w rodzinie. Jakby tam, w niebiańskich przestworzach zaplanowana była ilość i równowaga. 
─ Na szczęście nikt w mojej rodzinie nie spodziewa się potomka.
─ W mojej też nie. I roześmiałyśmy się niczym dwie plotkujące przyjaciółki siadając znów wygodnie i popijając herbatę, a pierniczki zasmakowały mi niczym polskie, toruńskie.
─ Wracając jednak do tematu, droga Leni, bardzo chciało mi się kogoś poznać. Jakie wyjście uznałam za najłatwiejsze? Wiesz o czym chcę mówić, pisałaś o tym w swojej książce. Agencje towarzyskie. U nas też są podobne portale i funkcjonują na nowocześniejszych zasadach. Nie minęło kilka dni, gdy odnaleźliśmy się z Marcelem na video czatach. Kontakt ten jest na tyle korzystniejszy, że wizualnie nic nie da się przed drugim człowiekiem ukryć. Zaczyna się od opowiadania o sobie, rodzinie i przeżyciach… Rodzi się potrzeba akceptacji, zrozumienia  przez kogoś, tobą zainteresowanego znajdującego się z drugiej strony display’a. Gdy spełnia on twoje oczekiwania i wirtualnie otrzymujesz wszystko, czego pragniesz wtedy pozostaje tylko ustalenie dnia najszybszego spotkania. Wzajemnego ciepła i dotyku nie można przekazać elektronicznie. Chyba, że w poezji, pod wpływem wyobraźni lub we śnie…
Rachel opowiadała o związku z Marcelem, a ja pomyślałam o Wiktorze. Nasz początek był podobny: wypełniony ciekawością, rodzącym się uczuciem, namiętnością, nadzieją na spełnienie, a później wszystko diabli wzięli.
─ Spotkaliście się?
─ Oczywiście. Należało nam się, bo w naszych wieczornych rozmowach byliśmy szczerzy, coraz bardziej erotycznie śmiali, ale i pełni niepokoju. Dlaczego? Powiedziałam mu o moim stanie zdrowia. Jakoś nie przyjął tego zbyt poważnie do wiadomości i uznał, że o wszystkim można rozmawiać… I przyjechał na cztery dni z miasteczka leżącego niedaleko Bostonu. Powiem ci szczerze, że nazwy nie pamiętam, ale za to inne szczegóły bardzo dobrze ─ uśmiechnęła się.
─ I jak było?
─ Cudownie. W prezencie róże i kubek do kawy, też z różanym motywem. Możesz sobie wyobrazić, że jak zachwycona małolata znalazłam się tego samego dnia nie tylko w siódmym niebie, ale i z Marcelem w łóżku? Wszystko, jak sobie wymarzyłam, jak go podczas czatu widziałam, a on potwierdzał swoim zachowaniem i komplementowaniem mnie.
─ Cholera ─ skąd ja to znam ─ myślałam i zaproponowałam, że zrobię ponownie herbatę, bo zaczęło mi burczeć w brzuchu z głodu, a ona słysząc lub zgadując, poleciła:
─ Wrzuć do mikroweli dwie tortille, są pod talerzykiem, a w miseczce zostało mi od śniadania trochę jajecznicy.
Tortillas, meksykańskie cienkie chrupiące naleśniki i opowieść o kochanku, który okazał się draniem. Moja biedna Rachel…
─ Pamiętasz jak ci przeczytałam słowa panny Winter z “ Trzynastej opowieści” Diany Setterfield?[1] Tak?
─ Moje okropności zrobiły na Marcelu wrażenie, chociaż się do tego nie przyznał. Pozwolił się kochać i pisać dla siebie wiersze. Nie przeszkadzało mu, że moimi zniekształconymi dłońmi pieściłam go, podobno tak uwodząco, jak żadna inna… Zanim jednak zło wkradło się między nas, byłam szczęśliwa.W Marcelu oprócz może smugi cienia miłości jaką dla mnie miał, zagnieździł się strach, którego nie potrafił zniszczyć.                            
 Znasz legendę o Matce Boskiej z Guadalupe? Mogę ci ją szybko opowiedzieć, bo Marcel zabrał mnie do niej pewnego dnia. Miał w tym swój cel, albo po prostu chciał sprawić mi przyjemność. Liczył na cudowne wyleczenie? Nie wiem, o tym nie rozmawialiśmy, gdyż zdrowotnie czułam się wspaniale.Taka jest siła sugestii i uczucia, bo ja już wtedy z każdą godziną nabierałam pewności, że Marcel jest mężczyzną z którym mogłabym spędzić resztę mojego życia.
Allisson uczestniczyła w szkolnej eskapadzie do Kalifornii, a my zrobiliśmy sobie wycieczkę do miasta Meksyk. Czytałam o tym miejscu bardzo ważnym dla Indian i znanym, jednak nigdy bym nie przypuszczała, że w ciągu roku wzgórze Tepeyac odwiedzane jest przez około siedem milionów osób, różnej narodowości. To Sanktuarium Maryi, którą Indianie czczą jako patronkę ludzi cierpiących i uciśnionych, nazywając „ Guadalupana” lub pieszczotliwie „Morenita” znaczy Czarnulka. Na obrazie stoi ona w różowej sukni i niebieskim płaszczu z gwiazdami, a nazwano ją prawdopodobnie od określenia coatlaxopueh, co w języku Azteków oznacza biblijnie "depcząca węża”. Zanim weszliśmy wraz z innymi pielgrzymami do kościoła, który przebudowany w 1895 roku stał się bazyliką, usiedliśmy pod platanami i Marcel posługując się folderem opowiedział mi legendę meksykańskiej Matki Boskiej. Jak to z legendami bywa, w każdej jest dużo prawdy, ale w tą, popartą objawieniami trudno jest nie wierzyć. Otóż dawno temu, bo w grudniu 1531 roku pewien Indianin, niedawno ochrzcony o nazwisku Juan Diego, szedł do miasteczka na mszę świętą. Ukazała mu się piękna kobieca postać, która w języku Azteków powiedziała, by udał się do biskupa, wtedy Juana de Zumarraga i przekazał mu jej prośbę dotyczącą pobudowania w tym miejscu domu modlitwy dla mieszkańców Meksyku. Juan Diego opowiedział biskupowi o zdarzeniu, jakie go spotkało, ale kościelny dostojnik wyśmiał Indianina. Po dwóch dniach Matka Boska ponownie ukazała się Juanowi, który zmartwiony opowiedział jej o reakcji biskupa, a sytuacja z odwiedzinami u Juana de Zumarraga powtórzyła się. Kolejnego dnia “Morenita” znów czekała na biednego Indianina, a gdy tłumaczył jej, że biskup żąda dowodów objawienia, poleciła mu pójść w zaułek i zerwać rosnące tam i kwitnące kastilijskie róże. Wyobrażasz sobie, róże w grudniu na mrozie? Podobno sama ułożyła z nich bukiet i zawinęła w jego płaszcz czyli tilmę. Po przybyciu do biskupiego pałacu, Juan Diego rozwinął płaszcz, rozsypane róże zapachniały prześlicznie, a na tilmie Indianina biskup oraz inni, obecni tam dostojnicy zobaczyli odbicie Matki Bożej i upadli przed nią na kolana. Porywające, prawda? No widzisz, chciał biskup dowodu objawienia i dostał ─ zakończyła opowiadanie pani Thompson. 
─ Czy ty już nie powinnaś iść, Leonio?
Zegar wskazywał drugą. ─ Jeśli chciałaby pani dokończyć swoją opowieść, to mam jeszcze godzinkę. Rachel westchnęła: ─ Tak, chciałabym ją mieć za sobą. Może tym samym zainspiruję cię do następnej książki?                                                
Przeczuwałam to. Ona stawała się moim natchnieniem…
─ Możesz sobie wyobrazić sobie, że historia Matki Boskiej „Guadalupany” zachwyciła mnie, tym bardziej, że Elias stamtąd pochodził i Marcel o tym wiedział. Modliłam się wtedy o wszystko, o co można prosić przed ołtarzem Azteckiej „Czarnulki” wśród zawodzącego tłumu. O zdrowie, miłość, wierność i jeszcze raz o dużo zdrowia, bo nie tylko nas dwoje, ale i Allisson miałam na myśli oraz wszystkich naszych przyjaciół. Czy zostałam wysłuchana?
Tak wiele oczekuje się od życia: spełnienia próśb, realizacji planów, marzeń, a najlepiej jakby odbyło się to jak za dotknięciem kastilijskiej róży. Natychmiast!
Wróciliśmy z Marcelem do domu i spędziliśmy następne dwa cudowne dni. Gotowaliśmy razem, kochaliśmy się i prowadziliśmy długie rozmowy o życiu. Na przykład: dlaczego niektórzy ludzie potrafią żyć z jednym partnerem przez całe życie, a inni nie potrafią. I, że nikt nie opuszcza swego partnera bez wyraźnej przyczyny. Logiczne, prawda? To nie życie z nami tak sobie zagrywa. W każdym jego gemie bierzemy czynny udział. Wybieramy drogę i podejmujemy decyzję, która wydaje się być tą najwłaściwszą, gdyż mamy przecież wolną i nieprzymuszoną wolę! Nie ma więc co tłumaczyć, że stało się, rozleciało, bo takie jest życie…
Życie to przyrodnicze kataklizmy i nieunikniona śmierć, To, co dzieje się między ludźmi jest skutkiem ich postępowania.
Piątego dnia Marcel postanowił wracać. Pracował w bankowości, tak przynajmniej mówił, a jego urlop dobiegał końca. Jeszcze był przy mnie, a ja już mogłam zacząć tęsknić za następnym naszym spotkaniem. Spotkaniem, którego nigdy nie było…
Minęło kilka dni. Czat był głuchy na moje zaklęcia. Prawie nieprzytomna z niepokoju i miłości napisałam dla niego kilka wierszy. Wtedy przyszedł list. Namacalny, papierowy… Uwierzysz, że mam go do dziś?
Uśmiechnęłyśmy się obie smutno, a ona jak podczas naszego pierwszego, herbacianego popołudnia wyjęła z szuflady komody swój safianowy notatnik, z którego czytała słowa panny Winter. Podała mi złożoną we czworo popielatą kartkę i powiedziawszy - przeczytaj sama – poszła do kuchni.                                                                                                          
List od Marcela kreślony zamaszystym pismem zawierał kilkanaście zdań.
Podobne listy podnoszą kobietom poziom adrenaliny w najbardziej smutny sposób… drżenie rąk, przyspieszone bicie serca, przypływającą falę łez albo wzbierającą burzę wściekłości. Najczęściej jednak cichą rozpacz...
 Moja kochana Rachelo,
Przepraszam, że nie byłem na czacie, przepraszam, że muszę sprawić Ci ból, chociaż wcale tego nie chciałbym. Myślałem całą noc, jak mam Ci napisać, jak ubrać w słowa moje rozterki, ale obojętnie jakbym to zrobił muszę Cię zranić. Jesteś cudowną kobietą i wiedziałem o tym od dawna, od Twojego pierwszego spojrzenia i mojego na Ciebie. Masz charm i pięknie się śmiejesz i kochaliśmy się też cudownie. Moglibyśmy ułożyć sobie razem życie. Chciałbym być z tobą i kochać Cię... ale przeszkadza mi kwestia Twojej choroby, obawa przed tym co pomyślą moi znajomi gdy przedstawię im swoją kobietę z problemem dłoni, a sama wiesz, że to nie wszystko, bo taka choroba postępuje. Myślałem jak można to naprawić...operować, ale ja nie wierzę w lekarzy. Wracają myśli o Twoich uczuciach, o tym, że jest mi z Tobą bardzo dobrze, ale to jest za mało, nie wystarczy… Przepraszam za ostre, gorzkie słowa... Może zrozumiesz mnie, spróbuj…
Marcel.
Szczery, okrutny drań ─ pomyślałam składając jego „ miłosny” list napisany do biednej pani Thompson, a ona weszła z uśmiechem niosąc na tacy gorące pierożki nadziewane owczym serem.
─ Spróbuj proszę ─ i spojrzała pytająco na marcelową kartkę. Powtórzyłam „szczery drań”, a ona uśmiechnęła się: ─ Są związki, które wspomina się z łezką rozrzewnienia, inne zaś z goryczą. ─ Przegryziemy to ─ i podała mi pierożek.
- Gdy napisał, że nie może i sorry- próbowałam walczyć, ale tylko tak, aby „moje zdanie było na wierzchu”. Bez czatu i spojrzenia w oczy chciałam mieć rację, bez szansy na wygranie, bo gdy się raz podobne zdania napisze, to przecież nie ma odwrotu.
Odpowiedziałam  mu, że dla mnie liczą się w życiu jeszcze inne priorytety. Gdyby nasza sytuacja zdrowotna wyobrażając sobie odwrotnie była podobna, wtedy nie wiem… Czy miałaby dla mnie tak decydujące znaczenie? Wygląd zewnętrzny - owszem, ale jest jeszcze inteligencja, umiejętność życia we dwoje, przekazywanie uczuć i wzajemnej bliskości, nawet na odległość. A gdzież wyrozumiałość dla kogoś, kto cierpiał, lub dalej cierpi? Pisałam, że chyba potrafi sobie wyobrazić, jak bolesny to dla mnie temat, bo oczywistością jest, że chciałabym być zdrowa i mieć piękne dłonie jakie miałam w młodości... No i, że nobody jest perfekt[1], bo podobno nawet królowa angielska cierpi na reumatyzm i dlatego na oficjalnych spotkaniach nosi rękawiczki. Jednak, jeśli on, Marcel ma w dalszym ciągu inne zdanie i czuje potrzebę otaczania się cielesnym perfekcjonizmem - życzę mu powodzenia w poszukiwaniach.
Odpowiedział, że we wszystkim przyznaje mi rację, jestem wspaniała i przeprasza…             
Chciałabyś zapytać, czy mu wybaczyłam? Przebaczenie - to słowo o szerokim pojęciu i głębokim sensie, pełne wiary i wspaniałomyślności. Samo zachwycenie sobą nam nie wystarczyło. Z jego strony zabrakło miłości, bo nie narodziła się ta bezgraniczna, przewidująca, która wiele zniesie.
Mnie potrzeba było sporo czasu, by ucichł ból, ale pamięć pozostała…
Jakie to dziwne, los odliczył nam czas opowieści. Zegar wybił piętnastą i pani Thompson wstała: ─ Biegnij darling po twoje wnuczki, dziękuję ci za wysłuchanie. Myślę, że niedługo ponownie się spotkamy, a teraz położę się.
Podróże w przeszłość potrafią być bardziej męczące niż spacer brzegiem oceanu.
                                                                  Anna Strzelec ( sierpień 2012 )



[1] Nikt nie jest doskonały( ang.)


[1] “Człowiek tak się przyzwyczaja do własnych okropności, że zapomina jakie wrażenie muszą robić na innych”
1] National Congress of American Indians (ang.)
 
 
 
 

    


 
 


 

5 komentarzy:

  1. Pani Anno, to będzie wspaniała książka, pozdrawiam i czekam z niecierpliwością!!!
    Agniecha :)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj, czuję, że będą łzy się lały strumieniem, nad jakże zagmatwanymi losami bohaterów Twojej Czwartej! Droga Haniu, pozdrawiam, gratuluję ukończenia pracy, teraz odpoczywaj a my niecierpliwie czekamy na e-booka! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Wam obu dziękuję:) Tak, najpierw e-book, nawet ze zdjęciami, a krótko po nim papierówka, myślę, że obie wersje jeszcze we wrześniu. Serdeczności!

      Usuń
  3. Również gratuluję wydania czwartej już książki! ;)) Osobiście zamieszczony fragment bardzo mnie zainteresował i jestem ciekawa, jak dalej potoczą się losy Leni, której duszę artystki polubiłam już w pierwszej części. Czekam na wydanie i serdecznie pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Miła LadyBoleyn - bardzo dziękuję za uznanie!
    Oczywiście, dla Pani okno z widokiem na prowansalskie liliowości będzie też szeroko otwarte. Serdeczności przesyłam na pozostałe dni lata:)

    OdpowiedzUsuń

DYSTRYBUCJA:

Moje książki można zamawiać mailowo pod adresem:
strzelec-anna@wp.pl

oraz: www.e-bookowo.pl - wersje ebooka i papierowe.

Łączna liczba wyświetleń

Popularne posty


Popularne posty

Popularne posty