Moje motto pozostaje niezmienne: ZADOWOLENIE Z SIEBIE SAMEGO JEST POŁOWĄ NASZEGO SZCZĘŚCIA...

sobota, 12 lipca 2014

Seks w literaturze... seks w mojej prozie...



       Jest niewątpliwa różnica między aktem seksualnym z miłości i seksem uprawianym z potrzeby fizjologicznej. Ameryki tutaj nie odkryłam. W ostatnich latach namnożyło się w literaturze opisów scen, które mogłyby służyć za poradnik: jak, gdzie, na czym, kiedy... a ja dorzucę własne spojrzenie na miłość, seks w moich książkach.   

Bez miłości, bez zbliżenia dwojga bohaterów treść wydarzeń wydawałaby się niepełna, prawda? Sceny w moich książkach są, nazwałabym "zawoalowane". Zostawiam czytelnikowi czas na marzenia, na odkrycie tajemnicy - jak mógł odbyć się akt tej dorosłej pary z bagażem lat, którzy mają dla siebie zachwyt i uwielbienie wypełnione niepokojem...

   Dotychczas nie pozwoliłam sobie na brutalność i dosadność. Wystarczająco dowiadujemy się o tym z codziennego życia. A miłość - moim zdaniem - niezależnie od wieku powinna być, nie koniecznie "rozmazaną" poezją...

ZAPRASZAM!  Lato w USA, plaża... mogłoby być na innym kontynencie, ale moi bohaterowie poznali się na Long Island i tak zaczęła się ich historia... Poniżej pierwszy fragment dla Was, dziś z mojej WIZY DO NOWEGO JORKU.


...................................................................


   Następnego dnia pojechaliśmy w odwiedziny do Alice Austen. Nie całkiem dosłownie, zrobiliśmy sobie wycieczkę na Staten Island, o której mówił poprzednio Jeremi i znów w oryginale łyknęłam trochę amerykańskiej historii. Archiwalne zdjęcia Manhattanu wzruszyły mnie. Buddyjska świątynia – nieprawdopodobna, plaża – piękna. Co tu dużo mówić – Morelowy miał rację. Po drodze zgłodnieliśmy i w bistro przy plaży zrobiliśmy pauzę, zamawiając pieczone ryby. Nie smażone, właśnie pieczone, bo Jeremi mówił, że są zdrowsze bez nadmiaru tłuszczu. On uwielbia owoce morza, a szczególnie tuńczyki i łososie.

– Ichtiolog pożeraczem ryb? Coś mi tu nie pasuje – śmiałam się, trzymając w palcach kawałeczek pysznego łososia.

– Dlaczego? Badam i przynajmniej wiem, co jem.

Kończymy sałatki, popijamy colą i idziemy na spacer plażą. Woda obmywa nasze stopy, Jeremi podwija nogawki lnianych spodni. Wzór mojej długiej, kremowego koloru sukienki w bordowe kwiaty ma od wody jeszcze ciemniejszy odcień. Zaskoczyła mnie zdradliwa fala...

– Kiedy wypływacie w rejs?

– Zaplanowany jest na jutro rano. Nie wiem, o której, zobaczymy, jak się cała grupa zbierze. Różnie to bywa, niektórzy późnymi wieczorami długo pracują.

– Wiem, Agata mi opowiadała. Podczas studiów oboje z Filipem pracowali w nocnym barze. Bardzo miła para.


– Podobał ci się wieczór u nas?– Tak, sympatyczna atmosfera, nazwałabym naukowy luz.

Jeremi roześmiał się i złapał mnie za rękę.– Chodź, odpoczniemy pod wydmami.

Wydmy nie są podobne do naszych połaci w kraju. To dość wąski pasek piachu porośnięty trawami, ale można znaleźć miejsce, by zatrzymać się i odpocząć. Stopy mamy panierowane, zgarniamy na bok kilka muszli, są też inne niż te polskie, nad Bałtykiem. Jeremi zdejmuje koszulkę.

– Jesteś zmęczona, chcesz pod głowę?

– A ty, na czym?

Położył się na piachu obok mnie bez słowa. Jest dziwnie. Spokojnie, przyjemnie, powietrze trochę parne, ale nie zanosi się na burzę, bo niebo pozostaje jeszcze błękitne, tylko na horyzoncie kilka szarych chmurek, które mogą być też optycznym złudzeniem… Wszystko inne jednak nim nie jest, a już na pewno nie my oboje i to, co Jeremi, patrząc przed siebie w przestrzeńzaczyna mówić:

– Wiesz, Leni… myślę, że w naszym wieku uczucia nie są już ślepe i nie ogłupiają. Nie szukaliśmy ich, to one nas niespodziewanie znalazły i poprosiły o zgodę na pozostanie.

(Powinnam teraz przytaknąć mu, że myślę podobnie, bo tak właśnie było, czy czekać, co będzie dalej?)

– Lejn, nie można trzymać się kurczowo tego, co było… nie oglądajmy się już za siebie… Miejsce obok mnie jest wolne dla ciebie, zajmij je, proszę…

Leżymy obok siebie na piasku i Jeremi gładzi moją dłoń. Pogłaskałam pieszczotliwie jego szczupłe palce.

– Czy moglibyśmy spróbować dzisiaj? Kochać się…- dodaje.


Uniósł się na łokciu i patrzy na mnie z całą powagą swoich pięknych, w ciemnej oprawie szarych oczu. Powiedział to tak normalnie, jakby chodziło o zrobienie razem sałatki według przepisu, który wczoraj ściągnął z internetu, albo o pójście wieczorem do kina, albo… no nie wiem, ale jakby miał na myśli coś, co już z pewnością powinno do nas należeć. Ponieważ gapię się na niego zaskoczona, kładzie się ponownie obok mnie.
– Dawno tego nie robiłem…
– Czego?
– Dawno nie kochałem kobiety…
Wzruszająca szczerość, która zaczyna mnie powoli podniecać i jak kiedyś, czuję narastające ciepło w obu przegubach dłoni. Tak, najpierw dłoni…


– Ja też nie – a w myśli dodaję: oprócz tego żałosnego
spotkania z Wiktorem, o którym chciałabym jak najszybciej
zapomnieć, albo w ogóle móc wymazać z pamięci.

Słońce powoli zachodziło, jeszcze parę minut i utopi się
między falami... Przypływa do mnie i odpływa dotknięcie
jego ust. O tej porze plaża pustoszeje, dwie mewy przelatując
nad nami krzyknęły zdziwione. Jeremi pochyla się nade mną. Patrzy, jakby jeszcze czekał na przyzwolenie, a ja zamykam oczy i myślę, czemu dla niego, dla nas nie napisałam dotąd żadnego wiersza?… Słyszę znów fale podpływające łagodnie do brzegu i zostawiające koronkowy kołnierzyk piany. Zsuwam sukienkę z ramion, Jeremi na pewno słyszy moje serce, które bije teraz jak zwariowane… Mam uda pięknie opalone, chyba nie przeszkodzą mu drobne oznaki cellulitisu. Uśmiechamy się do siebie... 

– Nie bój się.


– Już nie boję, chodź do mnie…

Elle est merveilleuse… donc, j'avais peur de son amour…

morelowi – zadziwieni – nasyceni…

                                                  *** 

Słońce powzięło decyzję i pozwoliło zakryć się falom. Powinniśmy już wracać…

Morelowy pomógł mi wstać z piachu, otrzepaliśmy z naszych ubrań resztki czułości i gdy zajechaliśmy pod dom Franka i Jane, powiedział:

– Przez najbliższe dni będę dość zajęty, ale myślę, że wieczorem znajdę parę minut, by napisać do ciebie. Podaj mi proszę twój mailowy adres.

I pocałował mnie.

Przed domem, w którym mieszkają Frank i Jane rośnie duża akacja.

Kocha… lubi… szanuje… napisze… nie napisze… napisze… nie napisze…

                                                             ***

Elle est merveilleuse… donc, j'avais peur de son amour…

Ona jest wspaniała, bałem się ją kochać (franc.)


Anna Strzelec " Wiza do Nowego Jorku"  str. 162 - 164

wydawnictwo www.e-bookowo.pl

http://www.e-bookowo.pl/proza/wiza-do-nowego-jorku.html  



2 komentarze:

DYSTRYBUCJA:

Moje książki można zamawiać mailowo pod adresem:
strzelec-anna@wp.pl

oraz: www.e-bookowo.pl - wersje ebooka i papierowe.

Łączna liczba wyświetleń

Popularne posty


Popularne posty

Popularne posty