Moje motto pozostaje niezmienne: ZADOWOLENIE Z SIEBIE SAMEGO JEST POŁOWĄ NASZEGO SZCZĘŚCIA...

sobota, 14 kwietnia 2012


            Okno z widokiem na Prowansję


 Czytelników serfujących weekendowo
 na moim blogu...
  Zapraszam :)



    Rozdział II i III


Promienie słońca prześlizgiwały się przez błyszczące liście. W trawie drżały białe stokrotki.

                      Oskar Wilde „Portret Doriana Graya”                    


   ─ Zajmiecie ten większy pokój, a mały zostawimy dla Jacquesa ─ mówiła Leni wchodząc po schodach z Jeremim i dziewczynkami, jak je w myślach nazywała. Pomagali im się rozgościć, wnosili bagaże, wskazywali łazienkę i bardzo starali się, żeby całej trójce było wygodnie. Iwona stanęła przy oknie, odsunęła białą country firankę z angielskim haftem i spojrzała z zachwytem przez okno.
─ Ależ pięknie tu macie ─ powiedziała. Między wysokimi platanami, które rosły za ogrodem należącym do matki i Jeremiego prześwitywały wody rozległej, już niebiesko grafitowej o tej porze dnia zatoki. Marika i Marysia, które rozłożywszy się jak długie na szerokim łóżku testując w ten sposób jego wygodę, rzuciły się do okna.
─ To te same żaglówki, które widziałam, gdy tutaj jechaliśmy? ─ wołała Marika.
─ Jachty, nie żaglówki ─ poprawiła ją Marysia.
─ Tak, te same. Jachty, żaglówki i stateczki. Jeremi zażegnał spór. ─ To druga strona z widokiem na zatokę. Gdy odpoczniecie, możemy jutro odbyć pierwszy spacer, a zaczniemy oczywiście od naszego miasteczka.
Iwona stała zamyślona. Życie potrafi zaskakiwać swoimi poczynaniami. Tragicznie, to znów zadziwiająco wspaniale. Jak to było kiedyś powiedziane: że wszystko co nam się zdarza każdego dnia, nawet jeśli wyciśnie łzy z oczu - ma swój sens? I poczuła, że im zazdrości. Pozytywnie i tkliwie.
                            
                                            
                   ***

─ To jedno z najbardziej urokliwych miejsc, jakie dotychczas w życiu widziałam, ten wasz Port Jefferson ─ mówiła Iwona idąc z Mariką za rękę. Za nią podążali Leni z Marysią i Jeremim. Odbywali właśnie wczoraj obiecany spacer. Zwiedzili już port gdzie dziewczynki miały okazje z bliska podziwiać jachty, które stały się ich miłością od pierwszego wejrzenia. Głośno czytały ich nazwy i przyglądały się, jak niektórzy właściciele szykowali swoje wodne pojazdy do zimowej przerwy.                               
─ Jennifer, Black Mary, Linda, a ten duży Seawolf ─ czytała Marysia.
─ Właśnie tym dużym wypływam z moją armią jak prawdziwy wilk morski.
Leni i Iwona roześmiały się, a dziewczynki przystanęły z zadziwienia.
─ Należysz do Armée? Niemożliwe, mama nic o tym nie opowiadała. Marysia z niedowierzaniem patrzyła na Jeremiego.
─ Sorry, zażartowałem. Armią nazwałem grupę moich studentów z którymi wypływamy z zatoki, aby pobrać próby wody do badania, a nazwa statku to właśnie wilk morski.
─ To dobrze, bo już się bałam, że wypłyniesz gdzieś, może na wojnę i opuścisz nas jak mój tata.
Marysia szła trzymając Jeremiego za rękę jakby chciała zapobiec zniknięciu kolejnego mężczyzny z jej życia. Pomyślał, że dziewczynka jak na ukończone siedem lat jest nad wyraz rozwinięta i omijając temat tatusia powiedział: ─ nie martw się, na razie nigdzie się nie wybieram.
─ Popatrzcie, ten bulwar nazywa się West Broadway ─ zawołała Iwona. ─ Ależ to nowojorskie. A jego przedłużenie to East Broadway i obie ulice mają trasę rowerową.                                
─ Niestety nie mamy rowerów. Jestem głodna ─ stwierdziła Marika.
  ─ Zaraz pójdziemy coś zjeść ─ Leonia uspokajająco ujęła rączkę wnuczki ─ zobaczcie jaki piękny jest ten pomnik. To mówiąc zrobiła mu zdjęcie, a Iwona głośno czytała słowa umieszczone na stopniu, na którym przykucnął wyrzeźbiony chłopczyk: in memory of Darla who died giving life at 37 years. Przystanęli.
─ W dokładnym tłumaczeniu znaczy: dla uczczenia pamięci Darli, która odeszła dając życie w wieku 37 lat, znaczy się umarła przy porodzie trzeciego dziecka ─ tłumaczył Jeremi.
─ Musiała być bardzo kochana, to niesprawiedliwe ─ powiedziała Marysia.
─ Dzieci mamusi nie mają… Marika była bliska łez.


Nie po raz pierwszy już dziś Jeremi przyznał w duchu, że młodsza córeczka Iwony podobnie jak Marysia jest istotą bardzo wrażliwą. Reakcje obu dziewczynek wskazywały na to, że odejście taty i rozstanie z krajem jest dla nich dużym przeżyciem.
Widząc na co się zanosi, zapytał: ─ czy ja coś słyszałem? Ktoś był głodny?
─ Taaak ─ przytaknęli wszyscy szybko i z wyraźną popartą szerokimi uśmiechami ulgą. Leni pomyślała, że Jeremi czasami potrafi błyskawicznie znaleźć receptę na poprawę nastroju, a on wskazując drugą stronę ulicy, zawołał:
─ No to proponuję rybkę !
Naprzeciw bulwaru kusił kolorowo obiecujący widok: Restauracja Seafood i tę właśnie miał na myśli.







Mam nadzieję, że nie będą marudzić, bo one nie przepadają za rybami i widzę, że są już zmęczone ─ szepnęła Iwona do matki.
Leni roześmiała się. ─ Kochana, nad rybami w Porcie Jeff nie można marudzić. One są po prostu pyszne!
                                                          
                                         
                                      ***
                                                                             

                       Każdy z nas ma dwie rzeczy do wyboru: jesteśmy albo pełni miłości... albo pełni lęku

                                     Albert Einstein

─ Mógłbyś jutro te małe girls zabrać gdzieś na lody? Chciałabym trochę pobyć sama z moją córką i porozmawiać o wszystkim, co zdarzyło się w kraju i Remscheid podczas mojej nieobecności ─ zapytałam Jeremiego.                                                                    
─ D’accord, ale pojutrze już mnie nie ma, pamiętasz, tak?                                    

Pewnie, że wiedziałam. Po trzech dniach urlopu, które wziął z okazji przylotu gości musiał wrócić na uczelnię. Oczywiście żałowałam, bo bardzo było miło przez ten czas mieć go przy sobie.  

                                         ***

─ Przespałam się z nim, powiedziała spoglądając figlarnie w moją stronę.
Dlaczego przypomniała mi teraz uśmiech i spojrzenie Steffi, mojej bliźniaczej siostry – wtedy jeszcze małolaty, gdy pewnego dnia wróciła późno wieczorem ze spotkania z Maćkiem i wyznała, że się z nim całowała?
─ Zwariowałaś! Dlaczego?
 Moja gwałtowna reakcja zdziwiła mnie samą, ale było już za późno, by coś poprawić, a ona powiedziała:
─ Cóż to za pytanie, mamo?  I po chwili dodała:
─ Wiesz jak to czasem jest, nastrój chwili…było miło i czule. Starsi panowie też potrafią kochać…
─ Wiem coś o tym ─ rzuciłam znów zaskoczona własną odpowiedzią i roześmiałyśmy się.
─ Potrzebowałam przytulenia, ponownej akceptacji mojego ciała, namiastki uczucia, które odleciało gdzieś hen, daleko…

Iwona usprawiedliwiała się. Tłumaczyła, jakby rozmowa którą prowadziłyśmy toczyła się podczas wizyty u psychoterapeuty, a nie między matką i córką.
 ─ A on? ─ przerwałam nietaktownie próbując wyobrazić sobie Iwonkę w ramionach mojego szwagra, którego twarzy już nawet nie pamiętałam.

─ Zachwycał się…
─ O matko! Mam nadzieję, że perwersyjnie nie wyobrażał sobie, że kocha się z Steffi.

─ Mamo! ─  skarciła mnie ponownie. ─ Nie sądzę. Nic na to nie wskazywało, chociaż już pierwszego dnia po moim przyjeździe do Remscheid powiedział, że jestem bardzo do Steffi podobna.

Westchnęłam głęboko. Szkoda, że mnie tam nie było, może nie dopuściłabym do takich hocków klocków. Znów matczyna czujność obudziła się we mnie zbyt późno, a przecież teraz wcale nie chciałam okazać się ciekawska w oczach mojej dorosłej córki.
Siedziałyśmy na tarasie łowiąc jesienne promienie i wystawiając nasze twarze słońcu pod nos. Sally, jak niegdyś Jessie leżała u moich nóg. W dalszym ciągu nie mogłam zagłębiać się we wspomnieniach sprzed kilkunastu miesięcy. Są rany, które nie chcą się tak do końca zabliźnić i bywa, że nawet czas całkowicie ich bólu nie uśmierza. Iwona z przymkniętymi oczami i uśmiechem Steffi w kącikach ust, wyciągnięta na koszykowym fotelu kontynuowała:

─ Po moim wyjeździe dostałam od Manfreda list. Bardzo przyjemne kilka słów pisane na eleganckim papierze listowym, w których dziękował mi za pomoc w przygotowaniu wystawy i spędzone razem chwile. Wyraził też chęć przyjazdu do Polski i spotkania ze mną. Nawet ucieszyłam się… Coś mu jednak w tym przeszkodziło. Tak wyraził się w następnej korespondencji, która dotyczyła sprawy sprzedaży domu, przysłania dokumentów i przelewu pieniędzy na twoje konto. A ja za wszystko podziękowałam mu i poinformowałam o terminie odlotu do Was. Wtedy zadzwonił, życząc nam oczywiście udanej podróży i wiesz, o co zapytał ?
Mogłam się spodziewać. Z pewnością o to, czego absolutnie nie życzyłabym sobie w zaistniałej sytuacji i zmianach w naszym życiu. Spojrzałam na Iwonę pytająco ale bez większego zainteresowania.
─ Widząc twoją minę przypuszczam, że domyślasz się ─ powiedziała popijając preferowany przez nas kalifornijski sok pomarańczowy.─ Tak, zapytał czy byłoby to możliwe, abyśmy się wszyscy tutaj w NY spotkali…
─ Jeszcze czego ─ prawie burknęłam i zaraz zawstydziłam się, bo burkanie raczej nie było  moim zwyczajem.─ Wiesz córcia, wydaje mi się, że historia z niemiecką rodziną jest dla nas już zamknięta i tak trzeba ją traktować.
─ Nie byłaby, o mało co ─ westchnęła.
Prawie zmartwiałam.─ Mów, proszę cię!
Nie miałam okresu przez kilkanaście dni… myślałam, że jestem z nim w ciąży.
─ Jezus Maria!
Poczułam zimny pot spływający mi po plecach.
─ Spoko mamo, wszystko OK. Przez ten wyjazd, nasze rodzinne zawirowania i seks po dłuższej, łóżkowej przerwie wszystko mi się poprzestawiało. Możesz sobie wyobrazić, co ja przeżyłam?!
─ Mogę… Ale byłaś u lekarza?
─ No jasne mamuś, nie ma problemu. Strach ma duże oczy.
Wytarłam spocone ręce na grzebiecie Sally. Powinnyśmy porozmawiać jeszcze o Robercie, narkotykach i jego odsiadce, ale mnie wystarczyło na dziś to, co usłyszałam. Poza tym z głębi domu dochodziło dwugłosowe, radosne: mami, babi! To Jeremi zakończył z Mariką i Marysią wędrówki po mieście.
Wstałam, myśląc, że wypełnieni po brzegi uczuciem samotności bywamy bardzo lekkomyślni… Mimo irytacji w jaką wpędzilo mnie postępowanie Iwony -  w głębi duszy rozgrzeszałam ją. Kiedyś też taka byłam. Niestety…
                                                                    
Anna Strzelec - Okno z widokiem na Prowansję - ( w pisaniu, fragment )
..................................................................................................













4 komentarze:

  1. Przeczytałam wszystkie trzy nowe rozdziały:) Następna Pani książka zapowiada również świetnie, jak poprzednie. Pozdrawiam cieplutko!
    Agnieszka z Torunia

    OdpowiedzUsuń
  2. Droga Haniu!Ależ Ty lubisz podkręcać atmosferę! czyt.- naszą wyobraźnię wpuszczanymi w sieć fragmentami... Siedzę potem i kombinuję - co dalej? a to Ty masz pióro i Ty decydujesz o tym! a niech Cię! sama nie wiem już, czy to dobrze tak po kawałku częstować? czy cały Tort wystawić naraz? ciekawość jednak zwycięża! dawaj i po kawałku!
    Pozdrawiam kwietniowo - kcika też Ewa K

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To miło, że mnie tak systematycznie odwiedzasz Ewo K. Myślę, że kilka kawałeczków tej prowansalskiej tarte moim wiernym czytelnikom jeszcze tutaj zaserwuję, ale później już poproszę o cierpliwość w oczekiwaniu na całość :) Serdeczności!

      Usuń

DYSTRYBUCJA:

Moje książki można zamawiać mailowo pod adresem:
strzelec-anna@wp.pl

oraz: www.e-bookowo.pl - wersje ebooka i papierowe.

Łączna liczba wyświetleń

Popularne posty


Popularne posty

Popularne posty